Skyfall - Studentnews.pl recenzuje

Już pięćdziesiąt lat oglądamy na ekranach kin Jamesa Bonda, tajnego agenta który wytrwale broni bezpieczeństwa swojego kraju. Ta najnowsza odsłona jego przygód godnie broni legendy. To bardzo dobry film, znacznie lepszy niż dwa ostatnie. Legenda Bonda ma się doskonale. I wygląda na to, że minie jeszcze wiele, wiele lat, zanim format się wyczerpie. Jeśli kiedykolwiek.

Chociaż bardzo długo w filmie nie wiemy, co dokładnie znaczy tytuł filmu, jedno jest pewne. Na Bonda znowu spadają poważne kłopoty. Przypadkowo postrzelony przez koleżankę po fachu, leczy rany gdzieś daleko, oczywiście w towarzystwie pięknej kobiety. Ma poczucie opuszczenia przez szanowaną M, zastanawia się też czy wracać do pracy. Ale Bond to Bond. Kiedy w telewizji słyszy wiadomości o ataku terrorystycznym na siedzibę MI6, 007 decyduje się na powrót do czynnej służby. Tym razem wróg jest jeszcze bardziej potężny. I wie o wydziale znacznie więcej niż przypadkowy terrorysta…

2.jpg

Jest dużo powodów dla którego polubię ten film i chętnie do niego wrócę. Doskonały jest scenariusz (wnioskuję o nagrody dla scenarzystów), perfekcyjnie łączący to co w Bondzie tradycyjne i niezmienne, wraz z nowoczesnością i wymaganiom współczesnych czasów. To nie tylko film akcji, to uśmiech w stronę tego co w Bondzie najważniejsze i niezmienne. Mamy więc tutaj doskonały film akcji, pełen pościgów, wybuchów, bijatyk i walk. Ale mamy też satyrę na Bonda, uśmiech w stronę tego co w nim być musi. Tak, musi być Martini. Tak, będzie też Aston Martin. Plus dla Sama Mendesa, reżysera bardziej niż solidnego, za to iż zrobił Bonda wedle tradycji, nie próbując przerabiać go na swój własny, indywidualny film. Zrobił takiego Bonda, na jakiego czekamy w kinie. Bardzo dobrego, z bohaterem, który jest taki jaki Bond być powinien. Zabójczy a jednocześnie idealnie szarmancki, pełen doskonałych manier. Idealny angielski gentelman.

3.jpg

Pomagają oczywiście doskonałe zdjęcia, idealna scenografia i fantastyczny montaż. To idealne składniki filmu akcji. Tutaj pomaga też doskonałe aktorstwo. Tak, też Daniela Craiga, w końcu wcielającego się w Bonda zdolnego pokazać coś więcej niż tylko jedną groźną minę. Jak zawsze w serii o Bondzie ważne są także kobiety, królowa kina Judi Dench, miła dla oka kinomana Naomie Harris (zobaczymy ją jeszcze pewnie nie raz) oraz ciut słabsza Bérénice Marlohe. Ale nawet ich uroda i umiejętności nie są w stanie odebrać pierwszych skrzypiec Javierowi Bardem, tutaj najlepszemu, diabolicznemu, zagarniającemu dla siebie każdą scenę w jakiej przyjdzie mi grać. Fantastyczny! Gdyby każdy czarny charakter był tak przerażający, wtedy naprawdę balibyśmy się kina.

4.jpg

To bardzo dobry Bond. Na tyle dobry, że można z powodzeniem się zachwycić,  można film przeżyć, można się zaangażować. Legenda ma się doskonale. Zachwyca niezmiennie od 50 lat. I wygląda na to, że jeszcze wiele lat będzie zachwycać.

Marta Czabała


Komentarze
Polityka Prywatności