Cóż można jeszcze napisać o nieśmiertelnej już sadze „Zmierzch”? Że odniosła sukces na miarę dekady? Że przed premierą kinową niektóre nastolatki spały przez tydzień na chodniku przed kinem, tylko po to, aby należeć do pierwszych, którzy obejrzą film? Że Renesmee to dzisiaj jedno z najpopularniejszych imion w Ameryce? Wszystkie części miały swoich zwolenników i przeciwników, ale trzeba im oddać honor. Uczyniły z aktorów światowe gwiazdy. Porwały do kina miliony. I te filmy, ośmielam się stwierdzić są naprawdę lepsze niż książki. Wszystkie po kolei.
I chociaż ostatnia książka była bez wątpienia najlepsza, film dalej przebija ją na jakości. Nawet jeśli nie jest w stanie uniknąć pewnych dłużyzn. Akcję w zasadzie można podzielić na dwie równe połowy. Pierwsza to adaptacja Belli do świata wampirów. Dziewczyna nie jest już człowiekiem, a życie wampira bardzo jej odpowiada. Musi tylko nauczyć się odpowiednio zachowywać wśród ludzi, odpowiednio oddychać i mrugać. Co najmniej 3 razy na minutę. Bella martwi się o Renesmee, która bardzo szybko rośnie. Obawia się, że jej córka może mieć bardzo krótki okres życia. Na spacerze z dziewczynką widzi ich Irina, która uznaje dziecko za tzw. nieśmiertelne dziecko, czyli zmienione w wampira. A to jest w kodeksie wampirów zabronione. Donosi wszystko do Volturi (część druga), którzy z chęcią rzucają się na możliwość zlikwidowania rodziny Cullenów. Za Cullenami stają murem ich przyjaciele, gotowi sprzeciwić się władzy wampirów. Czy jednak wszystkim uda się zachować życie?
Aktorsko to najlepsza część sagi. Plus dla scenarzystów, którzy pozwolili aktorom na pokazanie większej ilości emocji. To właśnie dzięki nim swoją bardziej komiczną stronę pokazują Emmet, Rosalie a nawet Jacob. To też dlatego cały film traci na swoim nieodłącznym patosie, zyskuje na lekkości, jest przyjemna dla oka. Polecam scenę, kiedy Jacob rozbiera się przed Charliem. Niesamowitym zabiegiem była zmiana zakończenia. Już dawno mówiło się o tym, że twórcy filmu pozwolili sobie na mały dodatek do fabuły. Ci, którzy czytali książkę mogą się czuć zaskoczeni. Są emocje, wcale nie tylko te u nastoletnich widzów. Największe w drugiej części, która (po 40 minutach rodzinnych deklaracji miłości i tęsknych spojrzeń) przybiera zdecydowanie lepszy, przepełniony akcją wymiar. Finałowe sceny godne są bardzo dobrego filmu akcji, tym bardziej, że nikt nie przesadza z efektami specjalnymi. Z jednym małym wyjątkiem: wygenerowana komputerowo mała Renesmee jest makabryczna, tak samo jak ta trochę starsza, wspomagana komputerem. Efekt z horroru. Ale to jedyny element, który zaburza cały film. Reszta jest doskonała, pełna perfekcyjnej scenografii i przepięknych zdjęć dekorujących magiczną historię. Po części pierwszej, to właśnie ta jest najlepsza. Chyba jednak szkoda, że to koniec.
Marta Czabała