Moda na program MasterChef przyszła do nas stosunkowo późno, bo świat zdążył już dawno oszaleć na punkcie konkursu kulinarnego dla amatorów. Ale licencje rządzą się swoimi prawami. Na pierwszą edycję programu musieliśmy poczekać, ale na pewno znalazła zagorzałych wielbicieli. Na fali popularności programu poznaliśmy zwyciężczynię, przesympatyczną Basię Ritz, kobietę z kulinarnymi marzeniami, które właśnie się spełniają. Książka to część jej nagrody za zdobycie pierwszego miejsca. Przepięknie wydana, wzbudzi apetyt w każdym chyba czytelniku.
Autorka sama przyznaje, że jej przepisy możne nie należą do najłatwiejszych. Ale, jak sama twierdzi, 90 procent sukcesu to dobre przygotowanie i składniki. Potem można już dowolnie eksperymentować. To książka Basi i o Basi, bo też okraszona doskonałym wywiadem, przepełnionym wprost optymizmem. To tutaj dowiadujemy się gdzie zaczęła się jej kulinarna droga. Basia (nie dam rady mówić Barbara) zaraża pogodą ducha, dzieląc się swoją pasją. Od samych obrazków chce się biec do kuchni i próbować odtworzyć jej wizję. Mięsa, ryby, nieprawdopodobne wprost zupy niemalże działają na kubki smakowe ze stron książki. Basia zachęca nas do kombinowania ze składnikami, eksperymentowania, wariacji. Nie upiera się na jednoznaczność swojego przepisu. Zachęca, żeby jej pasja stała się pasją jej czytelników. Daje rady, wyjaśnia. Nie wiem czy to najlepsza książka kucharska jaką widziałam, ale na pewno najbardziej optymistyczna, zarażająca pasją do gotowania. Ja ide właśnie do kuchni.
Marta Czabała