Pan Whicher w Warszawie - -Studentnews.pl recenzuje

3

Kryminał rozgrywający się w Warszawie tuż przed wybuchem powstania styczniowego. Bardzo ciekawy i obiecujący pomysł – śledztwo prowadzą jednocześnie rosyjski inspektor i angielski detektyw. Wykonanie? Jakby trochę słabsze. Jednocześnie obserwujemy dwa śledztwa – jedno w sprawie zaginięcia rosyjskiej arystokratki, drugie w sprawie kilkunastu tajemniczych morderstw. Mamy też dwóch śledczych – jednym z nich jest rosyjski inspektor Mikołaj Czernyszewski, drugim angielski detektyw Jonathan Whicher. To ostatnie miesiące roku 1862, niedługo wybuchnie powstanie styczniowe. Mamy tu polskich spiskowców, rosyjskiego (choć urodzonego w Warszawie) inspektora i detektywa Anglika. Świetna, wybuchowa mieszanka.

Ciekawe jest to, że Jonathan Whicher istniał i rzeczywiście służbowo odwiedził Warszawę. Już to samo mogłoby być świetnym wstępem do powieści. A mamy jeszcze tajemniczo zmasakrowane i oznaczone zwłoki, tajemnice rosyjskiej arystokracji i miasto na skraju wybuchu powstania. Gdyby autorzy na tym poprzestali, mogłoby być świetnie, jeśli oczywiście talent snucia opowieści by im na to pozwolił. Niestety, moim zdaniem to, czym autorzy się chwalą – a więc rzetelne sprawdzenie i gromadzenie faktów, fascynacja tłem historycznym – raczej zaszkodziło tej książce. Przez książkę przewijają się znane postaci, ale część z nich pojawia się zupełnie bez związku z fabułą. Wiele tu historycznych szczegółów dotyczących dnia codziennego, ale często sprawiają wrażenie dodanych do akcji w celach edukacyjnych, a nie dlatego, że są jej integralną częścią. Oczywiście, jeśli ktoś uwielbia historię i z zamiłowaniem śledzi wszystkie detale, będzie to zaletą. Ja jednak jestem czytelnikiem, który wolałby zapomnieć o składnikach i śledzić po prostu spójną opowieść, a detale wchłaniać niepostrzeżenie. A tak mam wrażenie, że co jakiś czas autorzy zatrzymują się i mówią do czytelników – widzicie, jak dobrze to sprawdziliśmy? Widzicie, jakie szczególiki dla was wyszukaliśmy? Krótko mówiąc, widać szwy.

Moim zdaniem jest też tu nieco za dużo wszystkiego – sceny z udziałem polskiego podziemia wydają mi się zbyt podręcznikowe, przypominają fabularyzowany dokument, czyli coś, czego szczególnie nie lubię – uważam, że dokument jest całkiem samodzielną formą, która potrzebuje utalentowanego autora, a nie fabularyzacji.

Autorzy są na pewno sprawnymi rzemieślnikami i rzetelnie podchodzą do stworzenia historycznego kryminału. Potrafią napisać wstęp, rozwinięcie i zakończenie oraz znośne dialogi. Książka ma złożoną, piętrową fabułę i kilka ciekawych zwrotów akcji, postaci robią, co mogą, żeby wydać się żywe i wiarygodne, jedzą flaki, zaglądają w dekolty apetycznym pannom, piją herbatę z konfiturami. Powieść jest poprawna. Wiem, że się podoba. Myślę jednak, że trudno ją i jej bohaterów pokochać.

Niestety najlepszy i najpiękniejszy akapit znajdziemy w posłowiu, a jest to fragment książki Stefana Kieniewicza.

Magdalena Rachwald


Komentarze
Polityka Prywatności