Kolejny tom przygód detektywa Toma Thorne’a i kolejny strzał w dziesiątkę. To rasowy kryminał, z dobrą, nieprzesadzoną historią sensacyjną, świetnymi bohaterami i wybuchowym zakończeniem. Ile jeszcze można pisać dobrych słów na temat Marka Billinghama? Chyba alfabet jest za krótki.
Tym razem chodzi o dawne śledztwo. Do Thore’a zgłasza się Anna, prywatny detektyw, która prosi go o pomoc w rozwiązywanej przez siebie sprawie. Od śmierci Alana Langforda upłynęło już 10 lat. To właśnie wtedy jego spalone ciało znaleziono w samochodzie w lesie. Za zlecenie morderstwa skazano żonę zmarłego, Donnę, która właśnie kończy odsiadywać 10letni wyrok. Dwa miesiące przed zwolnieniem zaczyna dostawać pocztą zdjęcia. Na zdjęciach jest jej zmarły mąż. Tylko data zrobienia zdjęć jest znacznie wcześniejsza niż sprzed dekady. Kto więc zginął w pożarze w lesie?
Mark Billingham wielkim pisarzem jest, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jego książki sprzedają się w wielomilionowych nakładach, w takich samych liczbach liczą się wielbiciele. A jest za co go wielbić. To dobry, rasowy kryminał, nieudziwniony (a to dzisiaj naprawdę rzadkość), wciągajacy od pierwszej do ostatniej strony. I chociaż nie do końca lubię samą postać Thore’a (głównie za sprawą jego decyzji uczuciowych) zagłębianie się w jego kolejne przygody jest czystą przyjemnością. Dzieje się dużo, niemalże od pierwszej strony. Z każdą kolejną stroną akcja się rozpędza, prowadząc nas do finału. A tam - chociaż pewne rzeczy są jasne – nie obejdzie się bez paru niespodzianek i powieściowego wybuchu. Nie da się od tej książki oderwać. Doskonały kryminał.
M.D.