Kolejny romans z miasteczka Lucky Harbor. Lektura wyłącznie dla kobiet, które potrzebują się odstresować i zapomnieć o często szarej codzienności. Czyta się to szybko, z przyzwoitą dawką przyjemności. Jeśli jesteście w podróży, to może być książka idealna.
Nawet jeśli można przewidzieć jej treść, niemalże od pierwszej strony. Ale czy to coś złego, jeśli wiemy, czego oczekiwać jeszcze przed zaczęciem książki. A tutaj o oczekiwania łatwo. Chloe całe życie nosiło po różnych miejscach na świecie, ale w końcu próbuje zaczepić się w jednym miejscu. Okazją do tego ma być prowadzenie hotelu w małym miasteczku Lucky Harbor, wraz z dwoma przyrodnimi siostrami. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien wysoki szeryf, przy którym Chloe traci rozum. A to uczucie jest bardziej niż odwzajemnione.
Większość tej książki to opisy wzajemnego zauroczenia Chloe i szeryfa Sawyera, którzy krążą wokół siebie, nie mogąc zdecydować się na związek czy zwyczajną przyjaźń. Na dodatek Jill Shalvis postanowiła dodać nutkę dramatyzmu (chyba) w postaci astmy głównej bohaterki, ujawniającej się przede wszystkim w bardzo intymnych sytuacjach. Jest tutaj trochę trudnych do zniesienia, pełnych patetycznych uniesień zwrotów, ale wszystko pozostaje w granicach zdrowego rozsądku. Fabuła jest sensowna, bohaterów da się lubić (lub mieć do nich jakikolwiek stosunek), a koniec jest przyjemnym zakończeniem w miarę przyjemnej książkowej przygody. Nie ma mowy o sensacji, ale czy to źle? Przeczytałam z całkiem dużą przyjemnością.
Marta Czabała