Nie jestem wielbicielką postaci detektywa Thorne’a, dlatego też do książek Billinghama podchodzę raczej z rezerwą. Jak się jednak okazało, Thorne wziął na tę powieść urlop, oddając plan zupełnie innym bohaterom. Niezależnie jednak od postaci, kunszt pisarski pozostaje na tym samym poziomie. To pierwszorzędny, rzetelny kryminał. Taki, jakich mało.
Kto lubi rasowe kryminały wie dokładnie, jakie muszą spełniać wymagania. Muszą być bez udziwnień. Bez cudownych rozwiązań. Bez rzeczy nadprzyrodzonych. Potrzebny jest trup i droga do wyjaśnienia morderstwa. I taka właśnie jest ta książka. Idealna dla wielbicieli książkowego dreszczyku. Brr.. W najlepszym sensie tego słowa.
Ta książka jest odmienna od tego, do czego przyzwyczaił nas Billingham. Nie ma tutaj idealnego detektywa. Nie ma idealnego śledztwa, nie ma wyjątkowo intuicyjnego detektywa. Jest też znacznie mniej depresyjnie. Na wakacjach na Florydzie spotykają się trzy pary Brytyjczyków. Spędzają wspólnie czas, chociaż bardziej z przyzwoitości narodowej niż prawdziwej sympatii. Po powrocie do kraju spotykają się na wspólnej kolacji, wspominając wakacje, które zakończyły się zniknięciem córki jednej wczasowiczek. Jak się wkrótce okazuje, dziewczyna została zamordowana. Kolejne spotkania stają się polem do spekulacji na temat tego, co się stało. Kto naprawdę zabił Amber - Marie? I czy wszyscy mają tak samo wiarygodne alibi?
To jedna z tych książek, które doskonale sprawdziłyby się na deskach teatru. Całość w zasadzie skupia się na kilku kolacjach, na których spotykają się główni bohaterowie. Pozostałe sceny to jedynie podsycanie niepewności, lawirowanie wśród niedopowiedzeń, podejrzenia. Kto tak naprawdę zabił dziewczynkę? Czy brytyjscy turyści są jedynie przypadkowymi bohaterami dramatu? Czy może jednak któryś z nich miał swój udział w tym, co stało się na Florydzie? Billingham umiejętnie prowadzi całą akcję, rozwijając kolejne wątki, ale nie odpowiadając na te najważniejsze pytania, aż do wybuchowego końca. A ten jest, jak to na pierwszorzędny kryminał przystało, zupełnie niespodziewany i stosownie dramatyczny. Billingham ma tę rzadko spotykaną zdolność do tworzenia napięcia w chwilach, w których pozornie nic się nie dzieje. Znajdziemy je w dialogach, spotkaniach znajomych przy przysłowiowym piwie, wspomnieniach z wakacji. Znajdziemy je, szukając desperacko odpowiedzi na pojawiające się w ekspresowym tempie pytania. I tak do samego końca. Nie da się tej książki odłożyć, aż do ostatniej strony. A nawet wtedy zostaje z nami jeszcze na długo.
O.K.