Agnieszka Krakowiak-Kondracka znana jest w mediach jako scenarzystka „Na dobre i na złe”, które (jak wieść głosi) pod jej rządami osiągnęło z powrotem pierwotną świetność i sześć milionów widzów. Ta książka jest jej debiutem powieściowym. Miłym, przyjemnie napisanym, nawet jeśli straszliwie, straszliwie przewidywalnym.
Ale nawet jeśli, to co z tego? W końcu to nie kryminał, gdzie zakończenie ma wprawić nas w absolutne osłupienie. To książka o miłości, gdzie na końcu mamy znaleźć happy end. Tylko i aż tylko. I po to takie powieści kupujemy. Chcemy się w nich zatracić, czerpać optymizm, złapać chwilę wytchnienia od codzienności. Bohaterka powieści, trzydziestoletnia Ada niesie na swoich barkach bagaż trudnych doświadczeń. Porzucona przez męża lekkoducha, samotnie wychowuje trzyletnią córeczkę Julkę. Julka ma mniej sprawną rękę niż jej rówieśnicy, co przyprawia małą (ale i jej matkę) o kompleksy i obawy. Być może dlatego Ada decyduje się zapisać córkę do bardzo drogiego i bardzo wyrafinowanego przedszkola dla bogaczy, gdzie szanowana jest każda „inność”. Może i zaciśnie pasa, ale za to Julka wiele się nauczy. Ale Ada sama nie wie, jakie zmiany przyniesie ta decyzja w jej własnym życiu…
Doskonała w swoim fachu scenarzystka Agnieszka Krakowiak-Kondracka wie, jak napisać powieść dla powszechnego (w dobrym sensie tego słowa) czytelnika, spragnionego pocieszenia, rozrywki i przyjemności literackiej. Jest w tym temacie doskonała. Bezbłędna. I chociaż nie unika tej nieszczęsnej przewidywalności, robi to tak przyjemnie, tak lekko, że naprawdę trudno książki nie polubić. Ba, trudno ją odłożyć. Bohaterowie są ciekawi, barwni, ich problemy mogą być w zasadzie problemami tak wielu zwykłych ludzi. Całość ma świetnie napisane dialogi, doskonałe interakcje bohaterów, jest zabawna i ciekawie napisana. Może i czytaliśmy lub oglądaliśmy gdzieś coś podobnego, ale co z tego? Dobra rozrywka zawsze jest w cenie.
A.N.