Powieść sensacyjna w amerykańskich realiach. Choć prawdę powiedziawszy więcej tu amerykańskiego serialu niż realiów.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Thomas Arnold urodził się nad Wisłą – w książce brak nazwiska tłumacza, a autor zwraca się z podziękowaniami bezpośrednio do polskiego wydawnictwa. Nic w tym złego, taka literatura ma w Polsce długą i ciekawą tradycję – i znamy bardzo miłe jej przykłady (Maciej Słomczyński piszący jako Joe Alex), ale też i te nieco mniej sympatyczne, jak antyimportowa sensacyjna literatura peerelowska.
Niestety Anestezji bliżej do tej drugiej kategorii. Choć właściwie nie powinnam pisać niestety - przepadam za peerelowskimi kryminałami, choć wolę te osadzone w polskich realiach. Tutaj czułam się jak w amerykańskim filmie sensacyjnym i serialu o życiu pięknych i bogatych jednocześnie – sporo tu Carringtonów, trochę Comy, trochę Krytycznej terapii z Gene’em Hackmanem i Hugh Grantem. Jest piękna dziennikarka i jej narzeczony, inteligentny policjant. Są też niemoralni bogaci biznesmeni, lekarze bez skrupułów i ich zamaskowany zleceniodawca (postać rodem z najrozkoszniejszych starych filmów o Bondzie), który rozkręcił interes polegający na porywaniu ludzi i mordowaniu ich z myślą o intratnych przeszczepach. Są wybuchy, pościgi i strzelaniny, są dobrzy i źli, a trup ściele się gęsto. Wszystko to jest, jakby to powiedzieć, trochę naiwne, ale widać, że autor dopracował sprawy w najdrobniejszych szczegółach. Czasem też po prostu nie może się powstrzymać, żeby pewnych rzeczy nam nie wytłumaczyć, co sprawiało, że momentami czułam się jak sześciolatka albo zastanawiałam się, czy aby autor sam nie jest sześciolatkiem.
Zdumiewający jest język, którym napisana jest ta książka. Momentami znowu przypominający peerelowskie kryminały, momentami fragmenty z ulotek reklamowych. Czasem autor zaskoczy nas niecodziennym zastosowaniem jakiegoś słowa w nieprzynależnym mu znaczeniu. Wszyscy mówią pełnymi zdaniami, starannie doprecyzowują to, co mają na myśli, tak samo też postępuje autor, który nie unika wskazywania na intencje swoich postaci, podpowiadając nam np. że właśnie zażartowali. Autor to w ogóle szczególant, co sprawia, że czasami trafiamy do świata na pograniczu surrealizmu. Czytanie takich zdań można traktować jak rozrywkę. Oto kilka cytatów:
„Poczuł ostre szarpnięcie za kurtkę. Jego wątłe ciało mimowolnie powędrowało w górę.”
„Dotarł do windy i energicznie nacisnął przycisk przywołujący kabinę. Brak jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony urządzenia zaowocował wiązanką przekleństw rzuconych z ust Russela Millera, który wiedział, że czeka go teraz wędrówka schodami.”
„Szmer przesuwanego ciała Johna został odebrany z ulgą.”
„Już na pierwszy rzut oka jej strój był zbyt ciasny i z daleko można było policzyć fałdy skórne na całym ciele.”
„- Był zamknięty, co miałem zrobić… Wyłamać drzwi? – odrzekł pretensjonalnie młody, niedoświadczony funkcjonariusz.”
„Z wykształcenia był spawaczem, jednak jego kariera szybko nabrała tempa, gdy odkrył w sobie zamiłowanie do pieniędzy.”
„Asceza połączona z minimalizmem była sztandarowym popisem gustu Johna Greya.”
„Umieścił tam głowę z ustami skierowanymi ku górze i poczekał na całkowite zanurzenie pojazdu.”
Trudno mi podsumować wrażenia po lekturze. Książkę można czytać jak pastisz, choć mam wrażenie, że autor podchodził do swojego tekstu serio. Sądzę jednak, że mimo wszystko można czerpać z jej lektury przyjemność. Zapewne będą tacy, którzy z rozkoszą wciągną się w bezpretensjonalną sensacyjną akcję; inni czytelnicy odnajdą satysfakcję w nieco inny sposób niż zaplanował to Thomas Arnold.
Magdalena Rachwald