Sąd ostateczny

Sąd ostateczny

Emil Żądło, który zrezygnował z pracy w policji na rzecz dziennikarstwa, przeżywa kryzys. Kryzys wieloraki: związany z pracą, z brakiem natchnienia na nowy artykuł, z finansami, z uczuciami, z życiem w ogóle… Za ostatnie pieniądze kupuje alkohol i papierosy, nie ma siły wstać z łóżka i wziąć się w garść, a na dodatek jego była żona utrudnia mu kontakty z synem i męczy o zaległe alimenty.


Wszystko się zmienia, gdy któregoś razu w nocnym pubie spotyka córkę swojej starej sąsiadki, Dorotę. Młoda kobieta i jej narzeczony tej samej nocy zostają brutalnie zamordowani w niejasnych okolicznościach. Zaintrygowany Emil postanawia pomóc policji w śledztwie.

Emil Żądło to świetnie skonstruowana postać, która od pierwszej chwili wzbudziła moją sympatię.
Agnieszka Lingas-Łoniewska,
autorka m. in. trylogii Zakręty losu, Szóstego, Łatwopalnych i Brudnego świata


Tytuł: Sąd ostateczny
Autor: Anna Klejzerowicz
Premiera: 7 maja 2014
ISBN: 978-83-7674-287-8
EAN: 9788376742878
Stron: 316
Cena:34,90 zł
Wydawnictwo Replika

Część I

Rozdział 1

Gdańsk – miesiąc później

Natarczywy dzwonek telefonu zbudził go ze snu, jakby na siłę wyciągając z ciężkiej, czarnej magmy. Przytomniejąc z trudem, Emil rzucił okiem na zegar. Zbliżało się południe. Zza zasłony wpadały rozproszone promienie słońca, mimo uchylonego okna mocno nagrzewając mieszkanie i sprawiając, że cały oblewał się potem. Lato zaczęło się w tym roku wyjątkowo wcześnie.

Telefon dzwonił uparcie. Znowu zapomniał włączyć automatyczną sekretarkę, a nie korzystał z poczty głosowej. Już dawno nikt do niego nie dzwonił. Cholera by go – pomyślał ze złością, podnosząc wreszcie słuchawkę.

– No, nareszcie! – Głos, który usłyszał, bynajmniej nie poprawił mu humoru. Należał do jego byłej żony, Emili.

– Już myślałam, że nigdy nie odbierzesz. Nie spałeś chyba? Jeśli sądzisz, że uda ci się mnie spławić, to się grubo mylisz.

– Spałem – mruknął.

– O tej godzinie?! – zawołała z typową dla siebie lekką pogardą w głosie. – Tobie chyba już całkiem odbiło. Zresztą, nie moja sprawa. Chodzi mi o alimenty. Domyślasz się chyba. Wisisz mi już za trzeci miesiąc. Ja nie sram pieniędzmi! Muszę wykarmić dziecko. Sorry, ale jeśli nie doczekam się kasy, to będę musiała iść do sądu. Przytrzymując słuchawkę ramieniem, przetarł szczypiące oczy i sięgnął po papierosa. W pogniecionej paczce były trzy ostatnie.

– Wiem, wiem… – Zapalił, odgradzając się od jej napastliwego tonu dymną zasłoną. – Posłuchaj. Ciągnę resztkami. Nic na razie nie złapałem, jest sezon urlopowy, bałagan… Wstrzymaj się jeszcze trochę, okej? Mam coś na oku. Jeśli uda mi się wyciągnąć jakąś zaliczkę, to od razu ci przeleję, obiecuję.

– Jak zwykle – sarknęła. – Jesteś zwyczajnym nieudacznikiem. Co się z tobą porobiło?! Jeśli nie masz zleceń, weź się wreszcie za uczciwą robotę! Gdybyś został w policji, może byliby z ciebie ludzie! Ale nie, wielki indywidualista nie będzie słuchał cudzych rozkazów! Co ty sobie myślisz?! Dziecko ma z głodu umrzeć przez twoje ambicje?! Ważny pan redaktor się znalazł!

– Jaką uczciwą robotę?! – Pomału zaczynał trafiać go szlag. – Mam zostać stróżem?! Albo kelnerem w nocnym klubie?!

– A chociażby!

– Wiesz co, szkoda dyskusji – powiedział, starając się opanować. Bez sensu było teraz z nią zadzierać. – Postaram się coś zdobyć. Nic bardziej optymistycznego w tej chwili ode mnie nie usłyszysz. Zadzwonię. A kiedy będę mógł zobaczyć się z małym?

– Jak zapłacisz – odparła zimno. – Bartek i tak ma dość stresów przez ciebie. Czekamy!

– Zadzwonię – burknął i odłożył staroświecką słuchawkę na widełki.

Zgasił papierosa i wypił resztkę wody mineralnej z butelki stojącej obok łóżka. Zwlókł się niechętnie z przepoconej pościeli, niezmienianej od tygodni. Kolejny parszywy dzień. Najlepiej by było w ogóle się nie obudzić. Bo po cholerę? Jego życie już dawno straciło sens. Przed czterdziestką był skończony. Kiedy brakuje napędzającego motoru, maszyna staje się zbędnym gratem. Człowiek też…

Zrzucając po drodze szorty i podkoszulkę, nago poszedł do łazienki. Zimny prysznic spłukał z niego nieświeży zapach potu, lecz nie podołał beznadziei, która sączyła się z każdego pora jego skóry. Wycierając się szorstkim ręcznikiem, mimochodem zerknął w lustro. Widok żylastego, nieogolonego faceta o ponurym wyrazie twarzy aż go odrzucił. Zawsze podobał się kobietom, wiedział o tym, choć teraz trudno mu było w to uwierzyć. Bo cóż może się komu podobać w tym długim nosie i wąskiej, lisiej twarzy, w tych posępnych bruzdach wokół ust albo sińcach pod zapadniętymi oczami, płonącymi niezdrowym blaskiem?! Niegdyś szczycił się południową, męską urodą, teraz jednak przypominał raczej jakiegoś szalonego terrorystę.

Zaczesał do tyłu zbyt długie czarne włosy, zauważając z przykrością pierwsze srebrne nitki na skroniach. Umył zęby. Przez chwilę wahał się, czy nie warto by się w końcu ogolić, machnął jednak na to ręką. Szkoda fatygi. Szybko założył stare dżinsy, zastanawiając się, co będzie dzisiaj robił. Nie może przecież chlać od rana do nocy i wiecznie się nad sobą użalać. Nawet nie ma już za co chlać. Trzeba coś wreszcie wykombinować. Choćby wcisnąć komuś ten badziew o żeglarstwie morskim. Temat na czasie. Niezłe zdjęcia. Rzucił okiem na niebieską teczkę z tekstem. Musi się udać.

Śniadanie. Co by tu… Obrzucił wzrokiem prawie pustą lodówkę. W żołądku odczuwał ssanie, jednak gorzki smak w ustach odstręczał od jedzenia. Nie mógł się zdecydować, czy zrobić sobie kawę czy herbatę. W końcu zaparzył kawę, w nadziei, że kubek czarnej jak smoła siekiery szybciej postawi go na nogi. To wystarczy, może na mieście zje jakąś drożdżówkę. Spojrzał jeszcze na termometr za oknem, niepewny, co na siebie założyć. Słupek rtęci sięgał prawie trzydziestu stopni – wystarczy koszulka bez rękawów. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki w poszukiwaniu prawa jazdy, jednak w porę uświadomił sobie, że nie będzie mu potrzebne. Nie ma na benzynę, jego stary grat będzie mógł odpocząć. Wziął trochę drobnych, okulary przeciwsłoneczne, dwa ostatnie papierosy i teczkę z reportażem. Jeszcze aparat fotograQczny. W drogę…

Upał był nie do zniesienia. Zmierzając ku kolejce, minął niewielką cukiernię „Jutrzenka”, która znajdowała się tutaj chyba od zawsze. Ze środka rozchodziły się miłe zapachy, ale z powodu temperatury stracił apetyt. Do dworca w Oliwie miał spory kawał. Nie spieszył się jednak. Mógł iść na skróty, lecz zadrzewiona ulica Piastowska – ciągnąca się od samego morza – dawała miłe złudzenie chłodu. Mijał niewielkie wille i domki z ogródkami, z zazdrością obserwując przejawy normalnego życia ich mieszkańców. Kobiety opalające się na tarasach, dzieciaki zabawiające się w gumowych basenikach. Rodzina. Żal ścisnął mu serce, gdy pomyślał, że i to spieprzył. Jego syn wychowuje się bez ojca, a żona – była żona– nienawidzi go i nim gardzi. Ostatni raz widział Bartka parę miesięcy temu. Mimo że wciąż mieszkali na tym samym osiedlu, tak zwanym Przymorzu – po rozwodzie zostawił żonie ich dawne mieszkanie w bloku przy ulicy Jagiellońskiej, sam zaś wynajął malutką kawalerkę z wnęką kuchenną w falowcu przy Piastowskiej – Emila postarała się o to, by ich skutecznie rozdzielić. Starała się nawet sama odbierać Bartka ze szkoły – byle tylko udaremnić małemu wszelki kontakt z ojcem. Inna sprawa, że Emil i tak rzadko bywał uchwytny. Często jeździł w teren, a jeśli nawet był w mieście, to pił, starając się zapomnieć o nieudanym życiu. Bartek pewnie już nie pamięta, jak wygląda jego tata. Emil miał nadzieję, że teraz, gdy zaczęły się wakacje, łatwiej będzie o spotkania z dzieckiem – ale Emila wysłała Bartka do babci na wieś. Cóż, wszystko się popieprzyło. Niegdyś uznali zbieżność swoich imion za znak. Przeznaczenie. Miłość. Emila i Emil Żądło. Brzmiało fantastycznie. Teraz z tego wszystkiego zostało już tylko żądło.

Droga minęła mu szybko. Zanim się obejrzał, już zbliżał się do starego oliwskiego dworca. Kupił bilet, odczekał parę minut na peronie i wsiadł do kolejki jadącej w kierunku Gdańska. Rodzinne miasto wykarmiło go i ukształtowało, odrzuciło i zniszczyło, to miasto, które nienawidził i bez którego nie wyobrażał sobie życia. Inna sprawa, że ostatnio własne życie w ogóle wymykało się jego wyobraźni. Jak się wali, to wszystko naraz. Dobrze wiedział, że w stolicy jako dziennikarzowi byłoby mu łatwiej. Tu jest jednak specyficzna atmosfera: handel, interesy, turystyka; gorące, podskórne pulsowanie portowego miasta. Nie jest biznesmenem, a dobry interes zrobił w życiu tylko raz, lecz było to jeszcze w podstawówce i chodziło o znaczki pocztowe. A jednak nigdy nie zdecydował się porzucić tego miejsca.

Dojeżdżając do Wrzeszcza, jak zwykle przykleił twarz do szyby w poszukiwaniu tych samych widoków, przygotowany na znajome piknięcie serca. Kolejka zatrzymała się na stacji, tłum pasażerów kotłował się przy wejściu. Mimo wielu zmian wciąż rozpoznawał znane uliczki i budynki. Tu się urodził. Za każdym razem, przejeżdżając przez Wrzeszcz, czuł zapach dzieciństwa – woń starych kredensów, wysokich mieszkań i ciasnych podwórek, wody kwiatowej o aromacie bzu, której używała mama, kontur smażonych przez babkę na wielkim piecu kuchennym z innej epoki. Jak to już było dawno… Teraz w ich wielkim i ciemnym mieszkaniu znajduje się biurojakiejś Qrmy. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy był jeszcze dzieckiem, a twarz babki również zacierała się w jego pamięci.

Przez moment zapragnął wysiąść tu i przejść się dawno niewidzianymi ulicami. Małachowskiego, Słowackiego, Partyzantów, potem cienistą Jaśkową Doliną, gdzie starannie ostatnio odrestaurowane stare dworki i mieszczańskie pałacyki puszą się nowymi elewacjami. Może taki spacer pozwoliłby mu odzyskać równowagę ducha. Podobno nic tak nie pomaga jak dobre wspomnienia. Jednak dziś nie mógł sobie na to pozwolić. Zbliżała się druga, miał do załatwienia ważniejsze sprawy. Jakiś chłopak rzucił mu na kolana plik ulotek oraz bezpłatny biuletyn. Bez oglądania odłożył je na siedzenie obok. Kolejka ruszyła szybko w stronę Gdańska Głównego.


Komentarze
Polityka Prywatności