Biały ogień - Studentnews.pl recenzuje

Biały ogień

Jestem bardzo szczęśliwa, że Preston i Child podobają się nie tylko mi, ale także wielu, wielu milionom czytelników na świecie. Dzięki temu mogę napawać się kolejnymi powieściami tego duetu i towarzyszyć po raz kolejny agentowi Pendergastowi. Tym razem w „Białym ogniu”, który jest jedną z bardziej udanych książek z cyklu.

Nie wiem, co w tych książkach podoba się milionom, wiem, co podoba się mi. Uwielbiam agenta Pendergasta, który jest równie interesujący jak Sherlock Holmes, tylko mniej rozmowny, obrazowo zaprezentowane pożeranie, rozszarpywanie i podpalanie, wiedzę na temat najlepszych win, dań i obrazów, nazistowskie organizacje, tybetańskie księgi zmarłych, obrzędy wudu, eksperymenty epidemiologiczne i eugeniczne i genetyczne krzyżówki człowieka z gadami. Wszystko to jest napisane inteligentnie, miejscami zabawnie i ma styl, powiedziałabym, nieco retro – tę kombinację książki zapewne zawdzięczają współdziałaniu dwóch autorów o różnych temperamentach.

Żałuję tylko, że autorzy bywają tak bezwzględni wobec bohaterów – ciągle się obawiam, że zabiją kolejną osobę, do której zdążyłam się przywiązać. Ale co robić – inaczej lektura byłaby przewidywalna i nudna.

Największą przyjemność jak do tej pory sprawiła mi trylogia z bratem agenta Pendergasta Diogenesem – nie ma to jak dobry zły charakter. Poza tym bywa różnie – o niektórych książkach lepiej byłoby zapomnieć, ale i tak człowiek pochłania je z wypiekami na twarzy, czekając na coś więcej.

„Biały ogień” jest jedną z przyjemniejszych „pojedynczych” książek Prestona i Childa. Występuje tu agent Pendergast, a także Corrie Swanson, którą poznaliśmy w świetnej „Martwe naturze z krukami”. Corrie w ramach uczelnianego projektu zabiera się za badanie zwłok niedawno ekshumowanych ciał górników, których ponad sto lat temu zabił i pożarł niedźwiedź ludobójca. Już na dzień dobry musi złamać prawo, żeby dostać się do ciał, ale powód jest całkiem istotny – wygląda na to, że ludzi wcale nie zjadł niedźwiedź. Oczywiście komuś w społeczności górskiego kurortu nadal zależy na tym, żeby przyczyny starej tragedii nie wyszły na jaw; życie Corrie będzie zagrożone i to nie raz. Na szczęście w pobliżu jest opiekuńczy agent, który w odpowiednich momentach subtelnie wspomoże swoją znajomą, tropiąc m.in. związek między śladami na kościach górników a pewnym zaginionym opowiadaniem Artura Conan Doyle’a.

Rozwiązanie zagadki jest mniej ciekawe niż jej zawiązanie, ale trudno, nie sposób mieć wszystkiego w każdej książce Preston/Child. Najsłabszą częścią powieści jest apokryf, czyli napisane przez Prestona i Childa nieistniejące opowiadanie z Sherlockiem Holmesem– można by pomyśleć, że krótka forma nie jest ich specjalnością, gdyby nie wyjątkowo udane opowiadanie dodane bonusowo do powieści.

Po przeczytaniu „Domu zębów” już zawsze inaczej będę podchodzić do makaronu al dente.

Magdalena Rachwald


Komentarze
Polityka Prywatności