Unika dziennikarzy, recenzji nie czyta, sprzedała 8 mln egzemplarzy książek - Anna Gavalda
Nie ogląda telewizji. Gazet też nie czyta. Recenzje? – nie dbam o nie. Dziennikarzy unika i wywiadów udziela bardzo rzadko – jeśli już, to zwykle przez telefon, albo pisemnie. Za to na spotkania z czytelnikami ma czas zawsze. Podpisywanie książek w księgarniach to dla mnie rodzaj święta – mówi i dodaje z satysfakcją: Tej usługi Amazon nie oferuje. Kolejki są długie. Nic dziwnego, przecież Anna Gavalda to numer jeden pośród francuskich pisarek. Trochę to trwa, bo podpisując egzemplarze, zawsze rozmawiam z czytelnikami. Jej książki tłumaczone są na 42 języki i sprzedały się w łącznym nakładzie ponad 8 milionów egzemplarzy. Doczekały się też ekranizacji, m.in. z udziałem Audrey Tatou.
Fenomen Anny Gavaldy trwa od 1999 roku. Początkowo nikt nie chciał wydać zbioru opowiadań młodej nauczycielki języka francuskiego. Odmawiały największe wydawnictwa. Bo przecież opowiadań nikt nie czyta. Tekstem zainteresowało się jednak wydawnictwo Dilettante, które na francuski rynek wydawniczy wprowadziło niejednego zdolnego debiutanta. I gdy po wielkim sukcesie czytelniczym do Anny Gavaldy rozdzwoniły się telefony od największych wydawców, autorka lojalnie odesłała wszystkich z kwitkiem. Billie, jej szósta książka, napisana po niemal 5 latach przerwy i wydana we Francji w listopadzie ub. roku, natychmiast podbiła listy bestsellerów. Chociaż ukazała się w końcówce roku, w rankingach najlepiej sprzedających się powieści w 2013 roku we Francji zajmuje piętnastą lokatę (ósmą pośród tytułów francuskich). Prawa do wydania książki zakupiły 22 kraje.
Za każdym razem gdy wydaję nową książkę, ludzie zaczynają mówić o zjawisku. Nie lubię tego, wolałabym, żeby mówili o postaciach z książki. To nic przyjemnego być autorką samych bestsellerów. Od razu budzą się wątpliwości i podejrzenia, że cierpi na tym wartość literacka.
Anna Gavalda
Billie - nowa powieść Anny Gavaldy ukaże się 22 maja
nakładem Wydawnictwa Literackiego. Mocna, poruszająca opowieść o współczesnych dwudziestolatkach. A także o przyjaźni i o miłości w Paryżu i gdzieś na końcu Francji, gdzieś w "czwartym świecie"... Jak z kina niezależnego.
No więc tak, chodziliśmy do tego samego gimnazjum w mieścinie nie mającej nawet 3000 mieszkańców, położonej w, jak to się mówi, rejonie wiejskim. Choć "wiejski" to jednak zbyt ładne słowo. Kojarzy się ze wzgórzami, strumykami. Mieścina, z której pochodzę i region, w którym się wychowałam, nie miały w sobie zbyt wiele z tak pojętej wiejskości. To był zapomniany od dawna i przez wszystkich zakątek zżerany gangreną. Gnijące obrzeża kraju… zdychające bez końca. Region, w którym ludzie za dużo piją, za dużo palą, za bardzo wierzą w wygraną w totolotka i nigdy nie zapominają podzielić się swoją nędzą z najbliższym otoczeniem, nie wyłączając zwierząt. Świat, w którym wszyscy zabijają się właśnie tak: dogorywając powoli i ciągnąc co słabszych za sobą… Tyle się mówi o zagubieniu dzisiejszej młodzieży, co to się z nią nie wyrabia, ale zawsze w kontekście wielkomiejskich blokowisk, tymczasem na wsi też nie jest łatwo, droga pani. Tylko, że my, żeby spalić jakiś samochód, musielibyśmy go najpierw zobaczyć na oczy! Na wsi bycie innym od reszty jest jeszcze gorsze niż obojętność.