Pierwsza myśl: to dziwna książka. Z różnych powodów. Druga myśl: ta dziwnie opowiedziana książka dodaje otuchy, śmieszy i bardzo, bardzo wzrusza. Jeśli już przyzwyczaicie się do stylistyki, gwarantuję wyjątkową literacką podróż.
Ale pierwsze wrażenie może być trochę trudne. Z jakichś dziwnych (nadużywam tego słowa), niewyjaśnionych powodów Mark Lamprell prowadzi narrację swojego bohatera w drugiej osobie liczby pojedynczej. „Na pasach się nie boisz. Ani przez chwilę nie odczuwasz strachu (…) nie jesteś już człowiekiem. Stałeś się żywą istotą, która ma jeden, jedyny cel: by pozostać żywą”. W drugiej osobie liczby pojedynczej mówi Mike O’Dell, przeciętny obywatel, który pewnego zupełnie przeciętnego dnia zostaje potrącony przez samochód. Potłuczony i poraniony skupia się na swoim bólu nie zauważając, że jego życie powoli wymyka mu się spod kontroli.
Ta osobliwa formą narracja miejscami przypomina jakieś fantazyjne surrealistyczne przedstawienie. Trudno jest się przyzwyczaić, ale na pewno warto. Warto, bo pod tą powłoką pozornej dziwaczności kryje się ciepła, wzruszająca historia o tym, co w życiu jest ważne. Lamprell pokazuje rodzinę zwyczajną a jednocześnie zupełnie niezwykłą, pełną swoich problemów, walk, ale zwartą w swojej jedności. To opowieść o trudach zwykłych ludzi, często bardziej niezwykłych od tych, których oglądamy na pierwszych stronach gazet czy plotkarskich portali. Pięknie napisana, przepięknie wymowna opowieść o prawdziwym życiu i jego najjaśniejszych aspektach. Czytajcie koniecznie. Bez wyjątku.
Marta Czabała