Kiedy Karina budzi się w szpitalu, nie pamięta niczego ze swojej przeszłości, nawet własnego imienia. W powrocie do zdrowia z wielką cierpliwością pomaga jej Wiktor, który utrzymuje, że przed napadem, w wyniku którego kobieta straciła pamięć, planowali wspólne życie.
Mimo amnezji, dziewczynę wciąż ścigają demony z przeszłości. Tajemniczy wróg nie odpuszcza, włamując się do jej mieszkania, niszcząc jej rzeczy i ponawiając groźby i wyzwiska. Kobieta postanawia odkryć, kto i dlaczego nienawidzi jej tak bardzo, że aż wynajął zbirów, aby ją zaatakowali. To, czego Karina dowie się na temat własnej osoby, może się jej jednak wcale nie spodobać…
Jednocześnie kobieta będzie musiała zmierzyć się z własnymi uczuciami. Choć wszystko wskazuje na to, że przed napadem faktycznie była narzeczoną Wiktora, w jej powracających wspomnieniach coraz częściej pojawia się tajemniczy mężczyzna…
Fragment:
Pamiętają, przeklęte, że zemstę przyrzekły,
Bo skradają się, węsząc ofiarę zamachu,
By przez mój krok przeskoczyć z chichotem zaciekłym,
Mnie na złość: abym zdrętwiał i zamarł ze strachu!
Julian Tuwim, Szczury
W zaułku śmierdziało rozkładającymi się odpadkami i uryną. Słychać było popiskiwanie przemykających szczurów.
Młoda kobieta postawiła stopę obutą w nowiutkie, zamszowe szpilki Ginno Rossi wprost w cuchnącą kałużę. Zaklęła niewybrednie, gdyż zdecydowanie nie należała do subtelnych aniołów.
– Świetnie! Po prostu świetnie! Utytłałam nowe buty – dodała, usiłując mimo mroku oszacować rozmiar zniszczeń. Z jej ust wydobywały się kłęby pary, dowód na to, że z wolna nadciągał zapowiadany na noc przymrozek.
Zacisnęła palce na połach żakietu, żałując, że gdy wychodziła rano z domu, nie wzięła płaszcza. Nie przewidziała, że zostanie w biurze do późna, a następnie będzie miała do załatwienia drobną sprawę z przeszłości. Marzyła o tym, aby wrócić w ciepłe, przytulne objęcia swojego mieszkania, nalać kieliszek martini bianco, zapalić wonne kadzidła i zanurzyć się w wannie wypełnionej gorącą, aromatyczną wodą.
Z zadumy wyrwało ją prozaiczne potknięcie o nierówny bruk. Rozejrzała się. Do ruchliwej ulicy miała jeszcze jakieś dwieście metrów. Zadrżała z obrzydzenia, widząc szczury oblegające rozsypane wokół kubła odpadki. Z ciemnej ulicy dobiegały niepokojące szelesty i dźwięki. Odgłos szpilek odbijał się głośnym echem. Dziewczyna słyszała własny oddech i przyspieszony łomot serca. Kurczowo przycisnęła do siebie torebkę, żałując, że zamiast zachować rozsądek i pójść na przystanek tramwajowy lub wezwać taxi, wybrała samotny spacer podejrzaną okolicą.
Pisnęła z przestrachem, gdy spod jej stóp uskoczył, miaucząc przeraźliwie, chudy, wyleniały kocur.
– Szlag by to trafił! Co mnie podkusiło, żeby się tędy przedzierać?
Nagle sprawy smrodu, brudnych butów oraz kota zeszły na dalszy tor, bowiem w mroku nieoświetlonej ulicy zamajaczyły dwie barczyste sylwetki. Kobieta zawahała się przez moment, czy powinna iść dalej. Intuicja podpowiadała jej, że takie spotkanie może zaowocować kłopotami. Nerwowo zerknęła przez ramię i zobaczyła jeszcze jedną ponurą postać.
– Psiakrew. Spokojnie, spokojnie… Po prostu ich wyminę – wyszeptała, usiłując dodać sobie odwagi. – Może nie będą mnie zaczepiać. W razie czego oddam im portfel i komórkę. To powinno załatwić sprawę – uznała.
Nie mogła sobie wyobrazić gorszego finału tego okropnego dnia. W popłochu rozejrzała się, czy nie ma gdzieś potencjalnej drogi ucieczki, lecz z obydwu stron otaczały ją wysokie mury ogrodzeń, wejścia na zaplecza sklepów, kontenery i sterty kartonów. Nawet, gdyby zaczęła teraz krzyczeć, mimo że jeszcze nic złego się nie stało, wątpiła, aby ktokolwiek ją usłyszał. O tej porze nikt przy zdrowych zmysłach nie zachodził w ten zaułek. O ucieczce nie mogło być mowy, a już z całą pewnością nie w szpilkach na dziesięciocentymetrowym obcasie. Gdyby przynajmniej nie były zapinane w okolicy kostki, to mogłaby zaryzykować zsunięcie butów i sprint boso przez cuchnące kałuże – była niezłą biegaczką. Jednak na odpinanie paseczków nie było już czasu, gdyż podejrzanie wyglądające typy osaczyły ją niczym stado szczurów.
– Spieszysz się gdzieś, laluniu? – zagadnął jeden z zakapturzonych osobników.
Próbowała go bez słowa wyminąć, lecz nagle w mroku zalśniło ostrze noża.
– Ani słóweczka – powiedział złowieszczym szeptem typek, który w ułamku sekundy otoczył jej szyję ramieniem i zasłonił dłonią usta. Kobieta poczuła chłodny dotyk stali na policzku oraz kwaśny posmak nieumytej dłoni, przesiąkniętej smrodem nikotyny.
Śmiertelnie przerażona, nie zdążyła nawet drgnąć, gdy opryszek wyrwał z jej rąk torebkę. Czyjeś łapska obmacały kieszenie żakietu, pozbawiając ją komórki, kluczyków do samochodu i mieszkania oraz drobnych pieniędzy, rozrzucając zbędne przedmioty na bruku. Zadygotała z obrzydzenia, gdy ściskający ją typ przeciągnął językiem po jej policzku.
– Okej, wypłata pobrana, teraz możemy się zabawić – zarechotał, ściskając boleśnie pierś dziewczyny.
W ostatnim przebłysku instynktu samozachowawczego zaczęła się rozpaczliwie szarpać, nie zważając, że kaleczy policzek o ostrze przystawionego do niego noża. Jęk bólu skutecznie stłumiła cuchnąca dłoń, ściskająca połowę jej twarzy. Jakie miała szanse w walce z trzema masywnymi zbirami? Co ją czekało? Zbiorowy gwałt, okaleczenie, śmierć?
– Dobra, schowaj kosę. Mieliśmy się zabawić, a nie przeginać – syknął do trzymającego ją bandziora jeden z pozostałych opryszków. – Lalunia miała dostać nauczkę, że z pewnymi osobami nie należy zadzierać. I co, suko? Przyswoiłaś lekcję? – zapytał, zmuszając ją poprzez mocne szarpnięcie włosów do spojrzenia w cień swojego kaptura.
Sprawa była jasna – ktoś ją wystawił tym zbirom. Miała dostać ostrzeżenie, a to oznaczało, że przeżyje, a wówczas pośle przed oblicze diabła osobę, której zawdzięczała tę sytuację. Nawet, gdyby to miała być ostatnia rzecz do załatwienia w jej życiu.
Nóż zniknął, lecz ciało dziewczyny wciąż oplatały czyjeś silne ramiona. Adrenalina sprawiła, że nie czuła ani bólu ani gęstej, lepkiej krwi spływającej obficie na żakiet. Ze wszystkich sił usiłowała stawiać opór, ale jeden z opryszków wykręcił jej ręce do tyłu, ściskając boleśnie nadgarstki. Musiała coś zrobić – cokolwiek, byle tylko umknąć przed gwałtem, byle nie czuć dotyku tych obmierzłych łap! Pal licho torebkę i inne drobiazgi oraz zraniony policzek. Zdołała wykonać kilka celnych kopniaków, w tym jeden w krocze napastnika. Zaskoczony drab osunął się na ziemię, łapiąc obolałe klejnoty, lecz w jego miejsce pojawił się drugi i wsunął rękę pod spódnicę dziewczyny w poszukiwaniu bielizny. Broniła zaciekle swojego ciała. Zdołała wyrwać jedną dłoń ze stalowego uścisku i do krwi przeorała paznokciami twarz zbira, który rozdarł jej bluzkę. Mężczyzna zaklął szpetnie i bez ceregieli wymierzył jej kilka silnych ciosów. Okładał ją bez opamiętania.
– Dawaj ją tutaj – wskazał koledze stertę kartonów.
Mężczyźni popchnęli opierającą się resztkami sił kobietę. Upadając, uderzyła głową o ostry kant kontenera na śmieci. Bez czucia runęła na pryzmę makulatury. Jej twarz w ułamku sekundy zalała gęsta krew, tworząc wokół głowy sporą kałużę.
– O kurwa! – zaklął jeden z opryszków. – Zabiłeś sukę! Nie tak miało być! Kurwa! Spartaczyłeś robotę!
Popatrzyli na leżącą bezwładnie dziewczynę. Jeszcze żyła, ponieważ z jej ust wydobywały się delikatne kłęby pary, a ciałem wstrząsały drgawki.
– Psiakrew! Spierdalamy!
W pustej ulicy rozległ się tupot butów uciekających mężczyzn.
– Jeszcze raz to samo – zwrócił się Adam do barmana, podnosząc osuszoną szklankę.
– Stary, masz już chyba dość – stwierdził mężczyzna stojący za niklowanym barem. – Marnie wyglądasz, człowieku.
Adam czknął i utkwił mętny wzrok w lustrze, które stanowiło tło dla całej baterii butelek z trunkami. Faktycznie, prezentował się nienajlepiej. Bez nawet odrobiny charakteryzacji mógłby zagrać upiora. Miał woskowo bladą twarz i podkrążone oczy, a na policzku wyraźne ślady paznokci. Jego włosy były rozczochrane, krawat już dawno poluzował, podobnie jak kołnierzyk. Spod rozpiętej marynarki wystawały poły poplamionej alkoholem koszuli, która miejscami dość niechlujnie wyłaziła ze spodni.
– Nie pieprz, Rysiek – wybełkotał. – Bądź człowiekiem i polej.
Barman przeszedł kilka kroków dzielących go od mocno podchmielonego klienta.
– Skończ na dzisiaj – poradził mu życzliwie. – Widzisz ten tekst? – Wskazał tabliczkę, na której widniał napis, że osoby nietrzeźwe nie będą obsługiwane.
– Też coś! Klient płaci, klient wymaga.
Chwiejąc się na wysokim barowym stołku, Adam sięgnął do kieszeni, z której wyjął garść zmiętych banknotów. Z wysiłkiem położył je na kontuarze, zagarniając ostrożnie w kupkę, aby nie spadły na podłogę.
– Widzisz? Mam kasę. Czego się czepiasz? Przecież wiesz, że zapłacę. Polej – wymamrotał, stukając szklanką o blat.
Rysiek pokręcił głową. Znał Adama nie od dziś – mężczyzna od kilku lat był częstym bywalcem klubu. Zazwyczaj zaglądał wieczorami, sam lub w towarzystwie kumpli. Czasami przyprowadzał ze sobą kobiety, obowiązkowo piękne i seksowne, od dłuższego czasu zawsze tę samą. Pił umiarkowanie, wiedział, kiedy przestać. Do tej pory zachowywał się jak człowiek z klasą, nigdy wcześniej nie doprowadził się do takiego stanu. Najwyraźniej tej nocy przyszedł zalać robaka.
Barman