Nie mam wątpliwości, że pisanie książki było dla Marty Zawadki swoistym procesem terapeutycznym. Ale nie mam też wątpliwości, że taka autoterapia była jej absolutnie potrzebna. Bo 6 letni proces o uzyskanie alimentów każdego pozostawiłby strzępkiem nerwów...
Niektórzy pewnie odnajdą w książce pomocne wskazówki na temat możliwości uzyskiwania alimentów z Francji. Tych nie brakuje, chociaż w przeważającej większości ta książka jest zapisem gehenny, którą musiała przejść młoda kobieta, aby otrzymać należne jej alimenty na córkę. Marta wdaje się w romans z pewnym Francuzem, szybko jednak zaczyna rozumieć, że związek nie ma specjalnej przyszłości. Owocem burzliwej relacji jest córeczka Nicole. Niestety ojciec dziecka definitywnie chce się odciąć od odpowiedzialności za córkę. Marta wytacza przeciwko niemu wszelkie działa prawne, jakie ma do dyspozycji. Jeszcze nie wie, że przyjdzie jej toczyć wieloletnią, wyniszczajacą finansowo i nerwowo walkę...
Podziwiam autorkę za jej determinację. Wyobrażam sobie, że wiele kobiet w jej sytuacji by odpuściło, zajęło się wychowywaniem dziecka i zapomniało o ojcu, który zupełnie nie dojrzał do tego, żeby być ojcem. Ale nie ona. Zdecydowała się na walkę dla córki, walcząc o jej podwójne obywatelstwo i finansowe wsparcie ze strony ojca małej Nicole. Jej historia to droga przez mękę. Droga przez gehennę przepisów prawniczych, zawirowań prawnych, ustaw, zarządzeń, wyroków. Aż trudno uwierzyć, że nie przypłaciła całości całkowitym załamaniem nerwowym. Ta książka to zapis jej drogi, często dość chaotyczny, w całości dający jednak spójną opowieść. To zapiski autorki, przemyślenia, kroki prawne dla każdego, kto kiedykolwiek musiał lub będzie musiał przechodzić jej drogę. To powieść edukacyjna, refleksyjna, w miarę wciągająca. Przeczytałam w jeden wieczór, nabrałam szacunku dla autorki. Nie jest to powieść najwyższych lotów, ale pouczająca lekcja. Polecam.
A.N.