Jest coś wyjątkowego w książkach Ireny Matuszkiewicz, coś co próbuję już dawno złapać, jako jej oddana wielbicielka. Może to coś takiego, co sprawia, że autorka potrafi uchwycić na kartkach swoich książek całkowicie prawdziwe życie, zatrzymać je na chwilę, aby pokazać nam, jak wyjątkowe mogą być pozornie zwyczajne momenty? Czy takie książki nie są też tymi najlepszymi?
Ta ostatnia to zdecydowanie moje ulubiona ze wszystkich książek autorki. Do cna prawdziwa, wyjątkowa, niepowtarzalna. Opowiadająca o codziennym życiu, pozornie powszechnym, ale jednak całkowicie wyjątkowym. Bohaterów tej książki jest wielu. Nie znają się, wielu z nich nigdy się nie pozna, ale wszystkich powiąże jedno traumatyczne doświadczenie. Katastrofa autobusu miejskiego zakańcza życie dwóch osób, wielu innych przestawiając na inny, zupełnie niespodziewany wcześniej tor. Niektórzy trafiają do szpitala, tracąc więcej lub mniej, zostając ze wspomnieniami, poczuciem winy, obawami przed jutrem.
Bardzo trudnym zadaniem jest napisanie książki, gdzie jest wielu głównych bohaterów a mimo to, całość bez reszty wciąga, tak bardzo, że trudno jest nawet zauważyć przeskoki w wątkach. Wiem to doskonale bo już nie raz zdarzyło mi się taką książką zniechęcić, na tyle, że ledwo dobrnęłam do końca. A tutaj okazuje się, że można. Doświadczenie autorki zaprocentowało. Chociaż bohaterów jest wielu, każdy wątek składa się na jedną, spójną całość. Z kawałków różnych części życia wielu, Matuszkiewicz składa jedną spójną układankę, doskonale dopasowaną, mocno emocjonalnie poruszającą. Nakreśla wątki z ich życia tak bardzo plastycznie, że miejscami naprawdę trudno jest zapamiętać, że nie czytamy kroniki prawdziwych wydarzeń. To jedna z tych powieści, których nie da się przeczytać bez zaangażowania, nie da się zapomnieć. Piękna, wzruszająca i bardzo, bardzo prawdziwa.
M.D.