Olga Rudnicka szturmem wdarła się w szeregi ulubionych pisarek Polaków. Kolejne książki tylko dokładały jej kolejnych fanów. Najnowsza powieść jest doskonałym potwierdzeniem, że jej książki na długo zagoszczą na naszych półkach.
Dagmar Różyk, dyrektor kreatywny jednej z krakowskich firm zostaje znaleziony martwy w swoim gabinecie. Obiekt westchnień wszystkich kobiet, nienawiści mężczyzn, oczko w głowie prezesa – wydaje się, że nikt a jednocześnie wszyscy mogli życzyć mu śmierci. Kto zabił? Zazdrosna kochanka? Jej mąż? Czy może konkurencja zawodowa? Więcej o samym Różyku wydaje się wiedzieć sekretarka dyrektora Monika, która na własną rękę chce wyjaśnić tajemnicę morderstwa.
Rudnicka deklaruje się jako zagorzała wielbicielka Joanny Chmielewskiej. Widać to w jej dialogach, lekkich, przyjemnych, niejednokrotnie humorystycznych. Nie jest to oczywiście Chmielewska, niedościgniona mistrzyni świetnych, iskrzących humorem kryminałów. Ale jeśli Rudnicka chce się takim wzorem inspirować, nie mam nic przeciwko, tym bardziej, że umiejętnie przenosi w swoich książkach ten przyjemny plan powieści, pełen arcyciekawych ludzi. Lubię jej bohaterów, płytkiego ale przecież tajemniczego dyrektora, Monikę i ich wzajemną interakcję. Lubię tych drugoplanowych: rodzinę Moniki, koleżankę Renię, nawet dyrektorkę nazywaną przez pracowników … Zdzirą. Tym co lubię mniej jest sama fabuła, trochę za bardzo zagmatwana, prowadzona zresztą na przemieszanej linii czasowej. Zabrakło kilku szczegółów wyjaśnienia. Ale nie będę mówić więcej. Całość przeczytałam z przyjemnością, chętnie będę kontynuować przygodę z autorką. Jest tak młoda, że z czasem być może stanie się jednak drugą Chmielewską. A tej bardzo, bardzo mi brakuje.