LAURENCE JONCES w trasie koncertowej
Dwudziestoczteroletni pochodzący z Wielkiej Brytanii gitarzysta blues-rockowy o twarzy dziecka, wdziera się jak huragan na największe festiwalowe sceny i listy przebojów po obydwu stronach Atlantyku, a przez krytyków i branżową prasę okrzyknięty został nadzieją i przyszłością bluesa. Trzeba zapamiętać to nazwisko, bo Laurence Jones dopiero się rozkręca!
Młody muzyk ma szczęście do spotykania na swojej artystycznej drodze
wybitnych autorytetów i legend sceny rozrywkowej. Na przykład z występu
na deskach słynnej nowojorskiej sali koncertowej Carnegie Hall,
wspomina przede wszystkim... dzielenie garderoby z Buddym Guy'em, i to
mimo że napięty plan dnia nie pozwalał im na większą interakcję poza
standardową wymianą uprzejmości. Najbardziej jednak z tego wieczoru wart
zapamiętania okazał się moment, kiedy większość muzyków była już na
scenie i w kuluarach, a Jones wrócił po coś do garderoby, gdzie zastał
siedzącego samotnie swojego mentora, Waltera Trouta. “Zobaczył mnie i
mówi 'Mogę skorzystać z twojej garderoby? Tu jest tak cicho i spokojnie,
potrzebuję chwili dla siebie'. Odpowiedziałem, że nie ma problemu, na
co on wskazał mi krzesło nieopodal, sugerując, żebym się przysiadł i
zagrał dla mnie utwór 'Transition' z jednego ze swoich wczesnych
albumów. Traf chciał, że była to pierwsza bluesowa płyta, jaką w życiu
usłyszałem. Powiedział mi, że nigdy nie zagrał tego utworu na żywo na
koncercie i fakt, że ja mogłem tę piosenkę usłyszeć wykonaną specjalnie
dla mnie, siedząc z nim w cztery oczy w mojej garderobie w Carnegie
Hall, był najbardziej surrealistyczną i fantastyczną rzeczą, jaka się
mogła mi przydarzyć. To był prawdziwy punkt kulminacyjny tego wieczoru!”
Dla
młodego adepta gitary świat edukacji muzyki klasycznej nie okazał się
tak pociągający, jak słuchanie mistrzowskich riffów gitarowych
Hendriksa, Claptona czy Gallaghera, a właśnie ta swoboda
blues-rockowej improwizacji i ekspresji najbardziej przemawiała do serca
młodziutkiemu artyście. Jones bardzo szybko założył swój pierwszy
zespół, w repertuarze którego znajdowały się głównie hity jego o wiele
starszych idoli. Granie coverów nigdy jednak nie było jego celem, a
jedynie przystankiem na drodze do budowania kariery opartej prawie w
stu procentach na autorskim repertuarze. W wieku lat 17 stanął na czele
własnej formacji The Laurence Jones Band, w której pełnił funkcję
wokalisty, gitarzysty i głównego kompozytora tego power trio.
Równocześnie postanowił nie rezygnować z formalnej edukacji muzycznej,
decydując się na studia z programem muzycznym na Uniwersytecie
w Birmingham. W toku studiów stawał jednak co rusz przed bardzo
poważnymi dylematami: przygotowywać się do sesji egzaminacyjnej czy…
jechać w trasę z Johnnym Winterem i Walterem Troutem? Oczywiście
uniwersytet zazwyczaj nie wytrzymywał tej konkurencji. A Winter i Trout
to tylko dwa z wielkich nazwisk, z którymi Laurence dzielił sceny w
trakcie promocji swojej debiutanckiej, autorskiej płyty "Thunder in The
Sky" w 2012 r. Do otwierania swoich koncertów zaprosili go m.in. The
Royal Southern Brotherhood, Wishbone Ash, Buddy Whittington czy
Tony McPhee.
Kolejny album, "Temptation", wydany rok później nakładem
Ruf Records, powstawał w Stanach Zjednoczonych pod czujnym produkcyjnym
okiem gitarzysty Mike'a Zito (który również brał udział w nagraniach)
oraz sekcji rytmicznej The Royal Southern Brotherhood: perkusisty
Yonrico Scotta i basisty Charliego Wootona. Ten imponujący
skład uzupełnili równie godni goście: Johnny Sansone, Aynsley Lister i
wracający tryumfalnie na sceny po przymusowym urlopie zdrowotnym Walter
Trout, którego gra uświetniła między innymi tytułowy utwór albumu.
Jones
tym samym na dobre zadomowił się stajni wytwórni Ruf. Sam szef firmy,
Thomas Ruf, co rusz bardzo entuzjastycznie wypowiada się o Jonesie,
przepowiadając mu wielką międzynarodową karierę. Dołączając do projektu
Blues Caravan w 2014 r., Jones ruszył w rozbudowaną trasę koncertową po
całej Europie. Właśnie ten intensywny rok koncertowy wyzwolił w nim
sceniczną pewność siebie, pozwolił na rozwinięcie skrzydeł
jako kompozytorowi i okazał się świetnym treningiem umiejętności
wokalnych. Przy kalendarzu koncertowym przekraczającym 250 występów
rocznie, dyscyplina i kondycja artystyczna są niezwykle istotnymi
składowymi sukcesu, co zaledwie 24-letni obecnie artysta podkreśla na
każdym kroku. Ciężka praca zaowocowała fenomenalnymi recenzjami
koncertów oraz nagrodami brytyjskiego środowiska bluesowego, które
przyznało Jonesowi tytuł "Young Artist of the Year". Caravanowa trasa
miała także reperkusje w postaci uformowania się nowego składu zespołu.
Laurence'owi tak dobrze współpracowało się z basistą projektu Rogerem
Innissem, że kolejną płytę postanowili nagrać w tym składzie, a Roger do
dziś czuje się siłą napędową The Laurence Jones Trio.
Wydawać by
się mogło, że ten niezwykle utalentowany i przebojowy młodzieniec,
gromadzący pod sceną grono młodych fanek (bardziej kojarzące się z
popowymi boysbandami niż czołówką blues-rockowej listy
przebojów), odkrył receptę na sukces absolutny i bezsprzecznie sprzyja
mu korzystny układ gwiazd... Niestety, ta z pozoru idealna wizja
podszyta jest życiowym nieszczęściem. W wieku 18 lat Jonesowi zaczęły
dokuczać uciążliwe bóle żołądka, a po kilku tygodniach męczących
dolegliwości, w końcu zapadła diagnoza - choroba Crohna,
czyli nieuleczalne zapalenie jelita i układu pokarmowego, wpływające
również na ogólną dysfunkcję układu odpornościowego. Niestety, zarówno
przyczyny powstawania tego schorzenia, jak i skuteczna metoda jego
leczenia jest na razie nieznana, pacjent po prostu musi się nauczyć z
nią żyć i uśmierzać ból dostępnymi środkami farmalogicznymi i
kuracjami.
“Mój przypadek jest niestety dość ciężki, więc mam
szczęście, że znalazłem sposób, żeby normalnie funkcjonować. Biorę
średnio 7-8 tabletek dziennie, a raz w miesiącu zgłaszam się na
kilkugodzinny zabieg do szpitala. Maszyn, które umożliwiają dokonywanie
takich zabiegów jest zaledwie kilkanaście w kraju i jest to bardzo
kosztowna kuracja. Ponieważ chorobę wykryto u mnie w bardzo młodym
wieku, moje leczenie jest refundowane. To szczęście w nieszczęściu, bo
próbowałem absolutnie wszystkiego, i leków, i zastrzyków, ale pojawiały
się efekty uboczne i miałem palpitacje serca, więc taki rodzaj kuracji
był nie do zaakceptowania.”
Ta niefortunna diagnoza zbiegła się w
czasie z decyzją o rozpoczęciu profesjonalnej kariery muzycznej i
podpisaniu pierwszego kontraktu płytowego. Marzenia o ruszeniu w trasę
koncertową i podróżowaniu przyćmiła trochę perspektywa walki z chorobą,
której nie rozumiał i nieustannego kontrolowania przyjmowanych pokarmów,
co - mając w podróży co rusz do czynienia z nieznanymi, a często
egzotycznymi kuchniami regionalnymi - jest w realiach trasy koncertowej
nie lada wyzwaniem.
Młody artysta wielokrotnie podkreślał, że muzyka
jest dla niego równie ważnym elementem terapii, co
faktyczna zaawansowana kuracja medyczna. W pisanych przez siebie
utworach często daje upust bólowi, z jakim przychodzi mu się codziennie
mierzyć, co w pewien mistyczny sposób przybliża jego XXI-wieczną
twórczość do archaicznej idei bluesa śpiewanego na plantacjach bawełny
przez nękanych życiem afroamerykańskich niewolników.
Bolesne doświadczenia życiowe zapewniają jego muzyce głębię i
autentyczność, które nie przechodzą niezauważone przez publiczność. Te
same doświadczenia skłaniają go także do otwartego mówienia o chorobie i
aktywnego wspomagania organizacji charytatywnych, zbierających fundusze
na leczenie osób, których nie stać na kosztowne kuracje medyczne. Tylko
w zeszłym roku Jones pomógł uzbierać na ten cel 15 tysięcy funtów. Na
każdym kroku podkreśla, że to zasługa jego fanów, w gronie których co
chwila ujawniają się osoby cierpiące również na to samo rzadkie
schorzenie. Osoby te często po koncertach podchodzą do młodego
gitarzysty i wymieniając doświadczenia, podkreślając jak bardzo motywuje
ich fakt, że choroba nie powstrzymuje go przed realizowaniem życiowych
marzeń i młody artysta pokazuje im własnym przykładem, że nawet z
ciężkim przypadkiem można sobie radzić.
A Laurence radzi sobie
bardzo dobrze! Lada moment, ponownie pod szyldem Ruf Records, ukaże się
jego czwarty album, co podtrzyma imponującą statystycznie średnią
wydawania jednej płyty rocznie. Ewidentnie Jones nie może narzekać na
brak weny twórczej i nowych pomysłów! “Zawsze staram się planować parę
kroków do przodu i z wyprzedzeniem myśleć o kolejnym albumie i
piosenkach, które dopiero powstaną. Na szczęście komponowanie przychodzi
mi bardzo naturalnie. Sama trasa koncertowa dostarcza mi tylu
doświadczeń, że historii, którymi chcę się podzielić z fanami mi nie
brakuje. Producentem tej płyty był Mike Vernon, co było dla mnie
olbrzymim zaszczytem. Niesamowite było, że dawał mi tyle swobody i
pozwalał zachować własną tożsamość. Pracowałem już z producentami, który
bardzo uparcie obstawali przy swoich pomysłach, nie dając możliwość
wyrażenia własnego zdania. Mike na szczęście okazał się tego kompletnym
przeciwieństwem. Na tej płycie zrezygnowaliśmy z nadmiaru efektów,
brzmienie jest dość surowe, prawie tak, jakby zarejestrowane podczas
koncertu. Dzięki temu materiał będzie możliwy do odtworzenia na
koncertach prawie jeden do jeden.” Płyta "Take Me High" ukaże się w
sierpniu, tuż przed pierwszą wizytą Laurence'a Jonesa w Polsce i
oczywiście będzie dostępna na koncertach.
LAURENCE JONES
26.08 Usti n/Labem (CZ), Strekov Festival
27.08 Skalica (SK), Hudba v Meste Festival
28.08 Dobromierz, Ośrodek Kultury
29.08 Warszawa, Beerokracja
31.08 Elbląg, Mjazzga
01.09 Olsztyn, Sowa
02.09 Łódź, New York
03.09 Ciechocinek, Blues bes barier Festival
05.09 Toruń, Pamela
06.09 Głogów, Kawiarnia pod św. Mikołajem
07.09 Chorzów, Sztygarka
09.09 Grodków, OKiR
10.09 Přerov (CZ), Blues nad Becvou Festival
12.09 Ostrava (CZ), Parnik
13.09 Wiedeń (A), Reigen
14.09 Bratysława (SK), Muzeum Obchodu
15.09 Olomouc (CZ), Bounty Rock Cafe
16.09 Mszana Dolna, Folwark Stara Winiarnia
17.09 Krosno, Galicja Blues Festival