Laureat Nagrody Czytelników Wielkiego Kalibru 2017 i niekwestionowany mistrz neomilicyjnych kryminałów powraca z kolejną częścią kultowej opowieści o poznańskich milicjantach. Premiera książki Ryszarda Ćwirleja „Masz to jak w banku” już 23 maja.
Najnowsza powieść zaczyna się w przełomowym roku 1989. W Warszawie trwają już obrady Okrągłego Stołu, które rychło doprowadzą do nieodwracalnych przemian ustrojowych. W powietrzu czuć powiew nadchodzących zmian. Ich pierwszym zwiastunem są pojawiający się na ulicach handlarze, którzy wprost z toreb, walizek i składanych stolików sprzedają deficytowe towary przywiezione z Zachodu. Jeszcze nikt o tym nie wie, ale za chwilę PRL rozsypie się jak domek z kart, a rządząca partia przestanie istnieć.
Na tle tych przełomowych wydarzeń rozgrywa się akcja najnowszej powieści Ryszarda Ćwirleja. W Poznaniu dochodzi do serii tajemniczych i brutalnych morderstw dokonanych na miejscowych handlarzach dewizami. Wszystko wskazuje na to, że ktoś chce przejąć cały walutowy rynek szefa poznańskich cinkciarzy Grubego Rycha, usuwając przy tym wpływowych handlarzy. Sam Gruby Rychu także jest w niebezpieczeństwie, bo ktoś próbuje pozbawić go życia. Śledztwo w sprawie zabitych handlarzy walutą przejmuje kapitan Mirek Brodziak, który prywatnie jest dobrym znajomym Rycha. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wysłany na miejsce przestępstwa porucznik Teofil Olkiewicz, znika bez śladu. Do tego sprawą cinkciarzy zaczyna interesować się poznańska SB, co jeszcze bardziej utrudnia prowadzenie zawikłanego śledztwa.
Ryszard Ćwirlej w kolejnej barwnej PRL-owskiej opowieści jak zawsze w świetny sposób uchwycił pierwsze oznaki przemian - począwszy od zamiany oranżady na Pepsi czy kupowania modnych na Zachodzi adidasów. W "Masz to jak w banku" nie brakuje charakterystycznego dla autora czarnego humoru i ironii przynoszących skojarzenia z filmami Stanisława Barei. Bo Ryszard Ćwirlej to jego godny następca. W pisaniu o kryminalnej Polsce Ludowej nie ma sobie równych.
- Dajcie ćmika, to wam coś pokażę.
Wszyscy trzej jak na komendę spojrzeli w prawo. Dwa metry od nich stał jakiś niechlujny facet z rozczochranymi siwiejącymi włosami i gębą napuchniętą i obtartą z prawej strony. Widać całkiem niedawno musiał sprawdzać nią wytrzymałość jakiejś chropowatej powierzchni. Ubrany był w szarą jesionkę, czarne spodnie, które już dawno straciły kant, i zimowe buty Relaksy, które czas swojej świetności przeżyły zapewne w stanie wojennym.
- Co pokażesz? - zainteresował się Żwirek.
- Pewnie gołą dupę. - Mariusz nie miał najwyraźniej ochoty na rozmowy z kloszardem.
- Dajcie ćmika, to wam pokażę, gdzie jest trup.
- Jaki trup? - Wojtas poderwał się na równe nogi, bo z natury był ciekawskim typem.
- Jak jaki? Normalny trup, co nie żyje. Jeszcze go nikt nie znalazł, ale ja byłem pierwszy. Zabity na ament, nieboraczek. Dajcie fajeczkę i go wam pokażę.
Chłopak sięgnął po papierosy, wydobył z paczki jednego i podał lumpowi.
- Camele! - uśmiechnął się obdarowany.
- To jeszcze ino ogień i idziemy na wycieczkę.
Żwirek podał mu zapalniczkę. Mężczyzna się zaciągnął, przymykając przy tym oczy z rozkoszy.
- Kiedyś się nie takie paliło - stwierdził, a potem, obrzuciwszy trójkę młodzieńców nieco szklistym spojrzeniem, skinął na nich głową.
- No, to chodźta za mną! - Odwrócił się i ruszył ścieżką wzdłuż brzegu rzeczki.
Nie musieli iść długo. Jakieś trzydzieści metrów dalej, w krzakach porastających skarpę, dostrzegli najpierw białą koszulę, później dziwnie podwinięte nogi, a na koniec niezwykle bladą twarz młodego mężczyzny.
Zaciekawieni minęli swojego przewodnika i podbiegli do trupa. W czole umarlaka widać było jedynie małą dziurkę, za to z tyłu, tam gdzie powinny być włosy, zobaczyli krwawą, gąbczastą masę…
Pierwszy nie wytrzymał Żwirek. Odwrócił się za siebie i zwymiotował. Mariusz i Wojtas po sekundzie poszli w jego ślady. Kloszard zaciągnął się papierosowym dymem, a potem spojrzał z obrzydzeniem na rzygowiny.
- Na stołówce dawali wam dzisiaj rybkę! - stwierdził złośliwie, a potem odwrócił się i poszedł przed siebie wolnym krokiem. Piątkowe popołudnie nie mogło mu się przecież zmarnować przez jakiegoś truposza.
- fragment książki