Kolejne śledztwo komisarza Brunettiego, z urzekającą wenecką architekturą w tle. Policja otrzymuje informację o śmierci jednego z kadetów Akademii Wojskowej San Martino na wyspie Giudecca. Wszystko wskazuje na to, że 17-letni Ernesto Moro popełnił samobójstwo. Tyle że nikt z jego otoczenia nie jest w stanie wymyślić powodu, dla którego chłopak mógłby się zdecydować na ten desperacki krok.
Co ciekawe, zmarły jest synem doktora Fernanda Moro, który zasłynął przed laty jako wyjątkowo uczciwy i bezkompromisowy polityk, jednak pewnego dnia nieoczekiwanie zrezygnował z mandatu deputowanego. Mniej więcej w tym samym czasie jego żona uległa tajemniczemu wypadkowi. Komisarz Brunetti spokojnie rozważa fakty. Budzi się w nim zawodowa podejrzliwość…
Nota o autorze:
Urodzona w Nowym Jorku w rodzinie irlandzko-hiszpańskiej Donna Leon po raz pierwszy odwiedziła Włochy w roku 1965 będąc na studiach i przez następne dziesięć lat przyjeżdżała tam regularnie, w międzyczasie pracując w USA, w Iranie, w Chinach i w Arabii Saudyjskiej jako nauczyciel angielskiego. Sama Donna Leon mówi o sobie, że jest kimś zupełnie bez ambicji, że jedno, czego zawsze chciała, to żeby w życiu było zabawnie i miło. Przez ponad 15 lat, jak mówi, nigdy nie mieszkała na tym samym kontynencie, ale dziewięć miesięcy spędzone w Arabii Saudyjskiej było dla niej tak strasznym doświadczeniem, że postanowiła przestać podróżować i osiedlić się w Wenecji. Załatwiła sobie pracę na uniwersytecie marylandzkim, który współpracował z amerykańskimi bazami wojskowymi w Veneto (Wenecja Euganejska) co pozwoliło jej mieszkać tam, żyć jak Włoszka, a pracować jak Angielka, czyli wykorzystując znajomość języka ojczystego.
Przypadek sprawił, że napisawszy książkę, która przeleżała półtora roku w szufladzie, wysłała ją na konkurs do Japonii i zdobyła pierwszą nagrodę, co pociągnęło za sobą podpisanie kontraktu na następne dwie i w ten sposób w roku 1992 narodziła się seria piętnastu do tej pory powieści, których bohaterem jest komisarz Guido Brunetti.
Donna Leon lubi inteligencję, hojność, Jane Austen, psy, kantaty Bacha, lubi wypić kawę w łóżku, chodzenie po górach, lody, Nowy Jork i bez, nie lubi retorycznych pytań, różowego koloru, psychoanalizy, Hemingwaya, zdań, które zaczynają się od „Jestem rodzajem osoby, która...” i nie lubi, żeby ktoś jej mówił, co ma robić.
Lubi także (choć to chyba za mało powiedziane) muzykę klasyczną, zwłaszcza twórczość Haendla i dlatego od lat jest menadżerem orkiestry Il Complesso Barocco.
Fragment książki:
Paola kupiła ravioli di zucca i podała je z liśćmi szałwii, podsmażone na maśle i posypane parmezanem. Potem zaproponowała koper włoski z kawałkami panierowanej cielęciny, która spędziła noc w lodówce, marynując się w mieszance rozmarynu, czosnku, nasion kopru i mielonej wędzonki.
Kiedy jadł, napawając się mieszaniną smaków i przyjemną ostrością trzeciego kieliszka sangiovese, przypomniał sobie swój wcześniejszy niepokój o bezpieczeństwo dzieci i poczuł, że jest niemądry. Mimo to nie był w stanie do końca wykpić swych obaw. W jego myślach sprawy zawsze przybierały zły obrót i nigdy nie był pewien, czy jest to wynikiem wrodzonego pesymizmu, czy też doświadczeń nabytych przez lata służby w policji. W każdym wypadku jego wizja szczęścia musiała przejść przez filtr niepewności.
— Dlaczego nie jadamy już wołowiny? — zapytał Raffi.
— Bo Gianni nie może znaleźć rolnika, któremu by ufał — odpowiedziała Paola, obierając gruszkę.
— Pod jakim względem? — zainteresowała się Chiara i skubnęła winogrono.
— Że hoduje w pełni zdrowe zwierzęta — odparła Paola.
— Ja już i tak przestałam ją lubić — stwierdziła Chiara.
— Dlaczego? Boisz się, że oszalejesz? — zapytał jej brat, po czym poprawił się: — Jeszcze bardziej?
— Uważam, że przy tym stole opowiedziano już dość dowcipów o krowach — stwierdziła Paola z niezwykłym u niej brakiem cierpliwości.
— Nie, nie dlatego — oświadczyła Chiara.
— Więc dlaczego? — zapytał Brunetti.
— Och, bo tak — odparła wymijająco.
— Bo jak? — nalegał brat.
— Po prostu nie musimy jej jeść.
— Nigdy wcześniej się tym nie przejmowałaś — odparował Raffi.
— Wiem, że nigdy wcześniej się tym nie przejmowałam.
Nie przejmowałam się wieloma rzeczami. Ale teraz się przejmuję. — Odwróciła się do niego i wymierzyła śmiertelny cios: — To się nazywa dorastanie, na wypadek gdybyś nigdy o tym nie słyszał.
Raffi prychnął, uruchamiając u niej kolejny mechanizm obronny.
— Nie musimy ich jeść, ponieważ jest to możliwe. Poza tym jest to nieekologiczne — dowodziła jak ktoś, kto powtarza lekcję, i zdaniem Brunettiego tak właśnie było.
— Co byś w takim razie jadła? — zapytał Raffi. — Cukinie? — Odwrócił się do matki i zapytał: — Czy możemy mówić dowcipy o szalonych cukiniach?
Paola, podchodząc do emocji swych dzieci z olimpijskim spokojem, który Brunetti tak w niej podziwiał, powiedziała tylko:
— Uznam to za propozycję pozmywania naczyń, dobrze? Raffi jęknął, ale nie zaprotestował. Jakiś inny Brunetti, mniej obeznany z przebiegłością młodych, dostrzegłby w tym znak, że syn chce przejąć część odpowiedzialności za sprawy domowe, może nawet dowód pączkującej dojrzałości. Jednak prawdziwy Brunetti, człowiek zahartowany przez dziesięciolecia kontaktu ze sprytem przestępców, wiedział, czym w istocie jest ten gest: przeprowadzonym z zimną krwią targiem, w którym doraźne ustępstwo zostaje sprzedane za jakąś korzyść w przyszłości.
Kiedy Raffi sięgał po talerz matki, Paola uśmiechnęła się do niego łaskawie i wykazując równe obeznanie z przebiegłością jak jej mąż, powiedziała:
— Dziękuję ci, kochanie, że zaproponowałeś, i nie, nie możesz chodzić na lekcje nurkowania.
Brunetti patrzył, jak wychodzi do swego gabinetu, po czym spojrzał na twarz syna. Zdumienie Ramego było oczy- wiste, lecz kiedy zobaczył, że ojciec mu się przygląda, zdołał się uśmiechnąć.
— Jak ona to robi? — zapytał. — Za każdym razem.
Brunetti miał właśnie zaserwować coś uspokajającego, w rodzaju, że jedną z umiejętności matek jest czytanie w myślach dzieci, kiedy Chiara, dotychczas zajęta dojadaniem owoców z patery, podniosła na nich wzrok i powiedziała:
— To dlatego, że czyta Henry’ego Jamesa.