Co kobiety przechowują w walizkach

Właściwie przez całe te dziesięć lat, kiedy miałam męża i dzieci, czyli zwyczajną rodzinę, pisałam do starej drewnianej walizy. Kiedy do głowy przychodził mi jakiś pomysł, zapisywałam go na pierwszym skrawku papieru, który nawinął mi się pod rękę. Wystarczało mi, że pomysł został uwieczniony, więc trafiał do walizy. Tych skrawków papieru uzbierało się w niej całe mnóstwo. W pewnym momencie zaczęłam je wyjmować i dzięki temu powstawały moje książki.


Teraz się zastanawiam, co zrobić z tą walizą. Nie chodzi o to, że jest pusta. Wprost przeciwnie. Ale dowiedziałam się o istnieniu ługi, do której można wrzucić taką walizę, żeby odzyskała swój pierwotny wygląd. Moja ma z pięćdziesiąt - sześćdziesiąt lat i straciłaby całą swoją patynę, zniknęłyby z niej odciski palców, którymi dotykano jej przez kilka dziesięcioleci. Chciałabym, żeby znowu wyglądała tak, jak wtedy, kiedy kupił ją mój wujek - jeśli tak rzeczywiście było. Ale z drugiej strony trochę się boję: ta waliza przyniosła mi szczęście. Kiedy mi się nie wiodło, to dzięki niej udało mi się znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Można powiedzieć, że ta drewniana waliza okazała się szczęściem w nieszczęściu. Boję się, że kiedy przywrócę jej pierwotny wygląd i oczyszczę ze wszystkiego, co pozostawiły na niej lata, utracę też swoje szczęście.

Tych dziesięć lat, które przeżyłam z rodziną, było naprawdę piękne, bo mogłam ciągle przebywać z moimi córkami. Ale w pewnym momencie zrozumiałam, że zbliża się koniec i muszę się rozwieść. I tak też zrobiłam. Zostałam sama z dwoma dziewczynkami. Musiałam szybko podjąć decyzję, co mam robić i skąd wziąć na to pieniądze. Pewnego razu, zanim upiłam się po raz kolejny, postanowiłam wrócić do tego, co chciałam robić od dziecka: do pisania. Obecnie jestem zdania, że cuda nie są czymś nadzwyczajnym. Chcesz zapewnić swoim dzieciom byt? Zostań popularną pisarką, to przecież proste jak drut. Choć tak naprawdę wcale nie jest. Do dziś nie wiem, jak mi się to udało. W każdym razie zrobiłam to głównie ze względu na moje dzieci, to myśl o nich dodawała mi sił. Teraz czuję się wolna, jak nigdy dotąd, mogę robić to, co chcę, a moje dzieci mają szczęśliwą mamę. - Irena Obermannová


Ten narząd
fragment powieści Ireny Obermannovej "Proszę się nie rozłączać"
premiera już 17 maja

- Mogło być gorzej - chlipnęła Eliszka.
- Ale też i lepiej! - krzyknęła Sara.
Sara nie lubiła pocieszeń w rodzaju: Kiedy obsra cię ptak, pomyśl sobie - jak to dobrze, że Pan Bóg nie dał skrzydeł krowom. Niewykluczone, że dlatego przed chwilą krzyknęła głośniej, niż chciała. Klops to klops i trzeba go przeżyć jak należy, człowiek powinien płakać, kopać, dać komuś po buzi. Sara miała bzika na punkcie szczerości.
Koleżance Eliszce zabrano macicę. Niestety, nikt jej tego narządu nie ukradł, był bowiem bezwartościowy. Po dojrzałym namyśle Eliszce usunięto macicę w pewnym praskim szpitalu. Sara to sobie wyobraziła. Nie szpital, tylko bezwartościową macicę. W podręczniku córki znalazła, jak taki narząd wygląda. Nic ciekawego. Być może rzeczywiście nie ma co się przy czym upierać. Lekarze powiedzieli Eliszce, że skoro już nie planuje dzieci, jest jej niepotrzebna.
- Ale większość dzieci jest nieplanowanych - napomknęła lekarzowi Eliszka.
Zamiast odpowiedzi usłyszała, że po grecku macica to hystera. Mądrzy starożytni Grecy sądzili, że właśnie z jej powodu kobiety są histeryczne. I że histerycznym kobie­tom najlepiej wyciąć macicę. Kto wie, na wszelki wypadek może i wszystkim.
- A co należałoby wyciąć histerycznym mężczyznom? - zapytała Eliszka swojego lekarza. Ponoć nawet się nie uśmiechnął.

Te dwie dziewczyny znały się z ogólniaka. Dziewczyny w sensie: ludzie urodzeni z macicą. Tego się wyciąć nie da. Dziewczyny do stu lat. Sara chodziła klasę wyżej, ale były rówieśnicami, ponieważ Eliszka musiała zaliczyć dziewięć klas podstawówki, podczas gdy Sara osiem. Kiedy z tru­dem zdała do drugiej, w szkole pojawiła się nowa partia kotów, jak kto woli - uczniów. Chłopcy poszli obejrzeć świeży dziewczęcy towar i właśnie Eliszkę uznali za ab­solutnie najładniejszą. Miała duże piersi oraz uśmiech od ucha do ucha. I trochę za dużą pupę, myślała wtedy Sara. No i miała jeszcze ten narząd, myśli teraz.
W tamtych czasach wszyscy jeszcze mieli wszystko, w ich dziąsłach drzemały zęby mądrości, ósemki, które dzisiaj są usuwane z przyczyn higienicznych, wszyscy mieli rodziców, włosy, zapał i porcję braku odpowiedzialności, w sam raz tyle, by człowiek zmierzał do celu, nie mając pojęcia, co nim jest. Zaraz pierwszego dnia po lekcjach Sara, stanąwszy w kolejce po obiad, obrzuciła Eliszkę wrogim spojrzeniem. Nowa dziewczyna miała warkoczyki z kokardkami i podkolanówki w paski, diabli wiedzą, skąd je wtedy wytrzasnęła. Najwyraźniej chciała zwrócić na siebie uwagę. No i kompletnie nie miała gustu. Nie podobała się jej nawet w połowie, jak chłopcom, niemniej po dojrzałym namyśle Sara nawiązała z nią rozmowę. Unieszkodliwienie wroga od środka jest lepsze, pomyślała wtedy.
Jednak sprawy wzięły całkiem inny obrót. Tylko raz jedna odbiła chłopaka drugiej, dokładniej mówiąc - Sara Eliszce. Najpierw o mało co wydrapały sobie oczy, szybko jednak uznały, że nie jest tego wart. Takie z nich wtedy były wesołe dziewczyny. Najweselsze w świecie. Dlatego po maturze złożyły podania na uczelnię, dokąd nie mógł się dostać nikt prócz tych najweselszych. Przyjęto je, wpraw­dzie dopiero po drugim podejściu, niemniej przyjęto. I tak Eliszka studiowała aktorstwo, a Sara scenopisarstwo, dwa kierunki, w których może coś osiągnąć tylko ten, kto ma szczęśliwą gwiazdę. One dwie.
Potem na długi czas ich drogi się rozeszły. Niby kilka razy widziały się w ostatnim metrze, lecz nie miały sobie nic do powiedzenia. Częściowo dlatego, że obie akurat były pod wpływem swego aktualnego lubego i alkoholu, a po części dlatego, że Eliszka miewała na sobie podko­lanówki w paski, warkoczyki z kokardką albo coś w tym rodzaju, Sara natomiast przeżywała właśnie etap określany przez nią samą jako kultura cmentarna, co oznaczało, że chodziła wyłącznie w rzeczach po zmarłych.
Obrzuciwszy koleżankę spojrzeniem podobnym do tamtego z kolejki po obiad, Sara uznała, że Eliszka stała się kompletnie durną aktorką. Sama akurat zamierzała wydać pierwszy tom prozy poetyckiej, w którym chciała zająć fundamentalne stanowisko w kwestii obiegu Zie­mi wokół Słońca, więc nie miała czasu na zadawanie się z niedowarzoną laską.
W tamtych bowiem czasach dziewczęta dzieliły się na trzy podstawowe grupy. Te wypindrzone były laskami, te w obszarpanych ciuchach i z wymiętymi włosami szma­ciarami, a ostrzyżone na krótko, zwariowane i z łańcuchami oraz agrafkami gdzie się tylko da, to były punkówy. Porozumienie między poszczególnymi grupami raczej nie wchodziło w rachubę. Musiały im się wyrżnąć zęby mądrości, żeby zmądrzały, i trzeba im je było wyrwać, żeby zgłupiały. A potem ich macice musiały wreszcie stracić sens, aby te dziewczyny znowu się odnalazły. - Przełożył z języka czeskiego Jan Stachowski
Narkotyki, wizyty w kasyno, wakacje na Cyprze, angielskie szkoły dla zaniedbywanych dzieci moskiewskich biznesmenów, drogie samochody, dżinsowe kurtki za 420 dolarów i szyfonowe sukienki za 80 tysięcy rubli… Ciąg dalszy scen z życia rosyjskich oligarchów - Szczęście nadejdzie jutro - nowa powieść Oksany Robski już 5 lipca

Komentarze
Polityka Prywatności