Marka Krajewskiego można uznać za polskiego Chandlera, lub Hammetta. Tak jak ci znani amerykańscy pisarze jest mistrzem czarnego kryminału. Nadał mu jednak specyficzne europejskie rysy, a akcję ulokował bardzo blisko – w przedwojennym Wrocławiu.
Marka Krajewskiego można uznać za polskiego Chandlera, lub Hammetta. Tak jak ci znani amerykańscy pisarze jest mistrzem czarnego kryminału. Nadał mu jednak specyficzne europejskie rysy, a akcję ulokował bardzo blisko – w przedwojennym Wrocławiu.
Koniec świata w Breslau opowiada historię, która wydarzyła się pod koniec roku 1927. Jest to miesiąc z życia radcy kryminalnego Eberharda Mocka. Motywy prowadzonego śledztwa przeplatają się z elementami nieudanego pożycia małżeńskiego bohatera. Tajemnicze morderstwa prowadzą do nowej sekty, która przepowiada nadejście końca świata, a w tajemnicy organizuje dziwaczne orgie. W książce można znaleźć wszystkie typowe elementy gatunku, ale autor posunął się o krok dalej. Zwykle w takich powieściach, gdzie metody policji niewiele różnią się od metod przestępców, chociaż główny bohater, pomimo maski cynizmu, jest postacią wrażliwą i sympatyczną. Mock nie jest zbyt sympatycznym bohaterem…, bije, gwałci własną żonę i jest nałogowym alkoholikiem, a do pokładów wlanej wrażliwości dokopuje się bardzo powoli.
Uważam, że powieść jest bardzo ciekawa. Posiada unikalny klimat, a jej dodatkowym atutem jest właśnie przekroczenie utartych konwencji czarnego kryminału.
Stefan Benke