RETROSPEKTYWA JØRGENA LETHA NA PLANETE DOC REVIEW

Do Warszawy przyjechał jeden z najważniejszych współczesnych dokumentalistów - Jørgen Leth, urodzony w 1937 duński filmowiec, pisarz i eseista, mistrz między innymi Larsa Von Triera, znany polskiej publiczności z filmu Pięć Nieczystych Zagrań. Rzadko do Warszawy przyjeżdża postać tej rangi.

2.jpgJørgen Leth jest gościem specjalnym festiwalu Planete Doc Review, który prezentuje jego retrospektywę. Jego film z 1968 roku Człowiek idealny uważany jest za przełom w kinie dokumentalnym. Reżyser zerwał z obowiązującym wtedy modelem dokumentu informacyjno-edukacyjnego. Rzadko też spotyka się tak wszechstronne osobowości. Jørgen Leth jest niezmiernie barwną postacią, która odcisnęła swoje piętno na całym pokoleniu Duńczyków. W latach 60 był naczelnym przedstawicielem modernizmu w poezji duńskiej. Przez lata był popularnym komentatorem wyścigu Tour de France.
Niestroniący od skandalu obyczajowego twórca jest propagatorem dokumentu sportowego, antropologiem szukającym uniwersalnych wyznaczników człowieczeństwa i eksperymentalnym dokumentalistą wywodzącym się z tradycji klasycznego kina. W swoich niezwykłych pod względem formalnym filmach wykorzystuje fragmenty swoich wierszy. Jako twórca filmów fabularnych Leth opracował bardzo charakterystyczny styl opowiadania, oparty na eksperymentalnym użyciu różnych form narracji. Obecnie tworzy i mieszka na Haiti.
Nie jest to pierwsza wizyta wybitnego filmowca w Warszawie - duński artysta przyjeżdżał do Polski kilkakrotnie na przełomie lat 50 i 60 i był największym specjalistą od twórczości Grotowskiego w zachodniej Europie. Podczas festiwalu zostanie zaprezentowany przegląd tego Wielkiego Mistrza filmu dokumentalnego.
Na prośbę publiczności 15 maja widzowie festiwalu będą mieli okazję porozmawiać z reżyserem po projekcji filmów Człowiek idealny i 5 nieczystych zagrań, zaczynających się o 21.30. Będzie to pierwsza w Polsce wspólna prezentacja obu filmów tworzących spójną całość.


Zobaczymy osiem filmów reżysera, które wywarły największy wpływ na kino eksperymentalne i dokumentalne Będzie to między innymi Niedziela w piekle (1976), sfilmowany przy użyciu dwudziestu kamer wyścig kolarski, 66 obrazów z Ameryki (1981) i Nowe obrazy z Ameryki (2003) - zapisy fascynacji Stanami Zjednoczonymi. Pierwszy z filmów przedstawia kraj jako ciąg ujęć-pocztówek, drugi jest rejestracją amerykańskich nastrojów przed i po ataku na World Trade Center. Notatki o miłości(1989) są próbą zrozumienia istoty miłości przez odwołanie do prac Malinowskiego. Więcej szczegółów o retrpspektywie na docreview.pl


Michał Bielawski

WYWIAD z JORGENEM LETHEM


MICHAŁ BIELAWSKI - Oglądając niektóre z Pana "antropologicznych" filmów, takich jak "Doskonały człowiek" czy "Notatki o miłości" można mieć wrażenie, że stosuje Pan w nich dość czytelną metodę: pokazuje Pan ludzi w chłodny, zdystansowany sposób, ale równocześnie zawsze daje się wyczuć w tych filmach, głęboko ukryte, ale bardzo silne emocje. Jak udaje się Panu uzyskać taki efekt?

JORGEN LETH - Wierzę w łączenie ze sobą "zimnych" metod (rozmaite restrykcje i ograniczenia) z "gorącymi" tematami (czymś, czym można się naprawdę zafascynować: jakieś niezwykłe osiągnięcie, miłość, poezja, egzotyka). To połączenie zawsze będzie tworzyło w mojej pracy pewien nowy wymiar. Przypomina to zupełnie eksperyment z fizyki. (physical experiment).

MB - Wizja świata zapełnionego zakazami i ograniczeniami przykrywającymi emocjonalną stronę życia może być odebrana jako krytyka społeczna. Wyobrażam sobie, że w latach 60tych, wskazywanie na istnienie ograniczeń było buntownicze i prowokacyjne (wydaje się to widoczne np. w "Życiu w Danii" i "Doskonałym człowieku"). Jaką rolę odgrywa krytyka społeczeństwa w Pana pracy?

JORGEN LETH - Nie uważam siebie za społecznego krytyka. Lubię przewracać rzeczy do góry nogami i w ten sposób mierzyć się z obowiązującymi normami. W "Doskonałym człowieku" sięgnąłem do tego samego tematu, na którym skupiłem się w tamtym czasie, w niektórych z moich wierszy. Na różne sposoby, próbowałem opisać w nich drogi i sposoby osiągania szczęścia. Tak jak w filmie, dotyczą więc przede wszystkim iluzji. Reklamy nie mówią o niczym innym jak o stawaniu się doskonałym. O tym jak stać się szczęśliwym, albo o tym jak być doskonałym. Lubię bawić się absurdem tych ambicji. Wielu intelektualistów zareagowało negatywnie na "Życie w Danii". Sądzili, że wystawiam - albo wręcz - ośmieszam ludzi. Było to niedopuszczalne w czasach gdy dokumenty opowiadały prawie wyłącznie o biednych ludziach żyjących w tragicznych warunkach. Spodziewałem się takiej reakcji. To przekonanie na pewno było częścią mojej motywacji żeby taki film zrealizować. Chodziło o to, żeby zaatakować fundament tego, co w naszych warunkach uważaliśmy za normalność. Chciałem zrobić glamorous obrazy ludzi z ich codziennego życia. Nie zależało mi jednak wcale na tym, żeby kogoś ośmieszać. Przeciwnie, chciałem żeby wyglądali świetnie. Chciałem umieścić każdego w nich w jakiejś szczególnej przestrzeni. Może dlatego umieszczam również siebie i moją rodzinę w tym filmie. Stanowimy część "Życia w Danii". W ten sposób mówiłem, że wszystko i każdy to obiekty, które można obserwować. Jest to też stanowisko na temat metody dokumentalnej w ogóle i na temat koncepcji reprezentacji rzeczywistości.

MB - Co Pan sądzi o Dogmie? W obszernym wywiadzie dla miesięcznika Duńskiego Instytutu Filmowego dał Pan do zrozumienia, że w jakiś sposób czuje się Pan blisko tego ruchu?

JORGEN LETH - Myślę, że manifest Dogmy był niezwykle ważnym wydarzeniem. Przeniesienie rygorystycznych reguł gry do filmu jest w porządku, i było wtedy bardzo potrzebne. Zawsze wierzyłem w tworzenie własnych reguł działania i tego uczyłem w Państwowej Szkole Filmowej studentów takich jak Thomas Vinterberg, Per Fly i Ole Christian Madsen. Lars von Trier (który nie był bezpośrednio moim studentem) zawsze miał tego świadomość. Powtarzał również, że ustanowienie przeze mnie moich własnych reguł gry i twarde trzymanie się ich w moich filmach, zawsze było dla niego wielką inspiracją.

MB - Polska widownia kinowa będzie kojarzyła Pana przede wszystkim z filmem von Teriera "Pięć nieczystych zagrań" ("Five Obstructions"). Czy podobał się Panu ten film?

JORGEN LETH - Oczywiście. Podobał mi się bardzo. Cieszy mnie rezultat naszych starań, rozmów i trudnych zadań.

MB - Czy Pana zdaniem Lars von Trier miał jakiś ukryty powód albo cel, do którego się przed Panem nie przyznał, kiedy zapraszał Pana do tego projektu? Chciał bardziej przedstawić siebie czy spotkać się z Panem na polu artystycznym?

JORGEN LETH - Z pewnością były tu jakieś ukryte motywy. Jesteśmy przyjaciółmi, ale on zawsze ma jakieś sekrety, których nikomu nie zdradza. Myślę, że z jednej strony chciał bardzo rozpropagować moją pracę i jakoś odpłacić się za moją rolę mentora. Z drugiej strony, można znaleźć w tej sytuacji coś z kompleksy Edypa, jest jakaś chęć uśmiercenia własnego ojca. Moim zdaniem Larsem kierowały dwa sprzeczne motywy.

MB - Pisze Pan wiersze, robi Pan filmy, jest Pan antropologiem i dziennikarzem. Czy w jakiś sposób definiuje Pan samego siebie? Czy uważa Pan na przykład, że jest przede wszystkim dokumentalistą?

JORGEN LETH - Być może jestem człowiekiem renesansu. Bardzo ważne jest dla mnie patrzenie na poezję i film jak na dwie paralelne ścieżki mojej drogi twórczej. W swoim czasie zajmowałem się czymś o wiele bardziej popularnym, przez 20 lat komentowałem dla Duńskiej Telewizji wyścig kolarski Tour de France. Nawet jednak w tym wypadku widzę siebie, jako opowiadacza historii, relacjonowanie zmagań sportowych i opis różnych mitologii z tym związanych bardzo mi się udawało, tak przynajmniej twierdzili widzowie.

MB - Jak dzisiaj ogląda Pan relacje z zawodów sportowych i różnych mistrzostw? Czy widzi Pan jakąś zmianę w dzisiejszym sporcie? Na przykład w kolarstwie?

JORGEN LETH - Nie jestem już komentatorem Duńskiej Telewizji, ale nadal śledzę, co dzieję się w kolarstwie, kiedy na wiosnę i lato wracam do Europty z mojego domu na Haiti. Nie przestałem też pisać i wypowiadać się na ten temat dla radia i telewizji. W ostatnich latach pojawia się bardzo dużo afer dopingowych, ale to nie odebrało mi jak dotąd fascynacji kolarstwem. Nadal zachwyca mnie przygoda i dramaty, jakie towarzyszą walce gigantów kolarstwa.

MB - Czy interesuje Pana nadal antropologia? Jaką rolę powinna odgrywać w kinie dokumentalnym?

JORGEN LETH - Oczywiście, nie przestawałem myśleć o antropologii. Teraz, w Brazylii, zacząłem zdjęcia do filmu, o którego realizacji marzyłem od 10 lat. "The Erotic Human" będzie kręcony w różnych miejscach świata. W Ameryce Łacińskiej, Południowej Azji, Europie i Afryce. Mówię w nim też o mojej własnej pracy, której podstawową inspiracja pozostaje dzieło Bronisława Malinowskiego. Jego wczesne badania terenowe na wyspach Triobriandzkich, między nimi Życie seksualne dzikich" zawsze było dla mnie inspiracją. W filmach takich jak "Doskonały człowiek", "Życie w Danii", "Dobro i Zło", "Notatki o miłości" starałem się być pseudo - antropologiem. Patrzeć na życie z pewnego punktu widzenia, starając się stworzyć kategorie i przejrzystość - jako podstawowe narzędzia w opowiadaniu historii.

MB - Jeszcze na moment wróciłbym do Malinowskiego. W Polsce byliśmy bardzo zaszokowani jego, niedawno wydanym dziennikiem. Ten niezwykły materiał pokazuje skalę jego desperacji podczas badań terenowych. Mówi w bardzo bezpośredni i emocjonalny sposób o tym jak czuje się samotny i niezrozumiany…

JORGEN LETH - Nie wiem kiedy dokładnie dziennik Malinowskiego wydrukowano w Polsce, ale jego angielska wersja pojawiła się wiele lat temu. Kontrowersje wokół tego dziennika pojawiły się w związku z jego pośmiertną publikacją i, o ile dobrze pamiętam, w związku z tym, że został wydany wbrew woli wdowy po Malinowskim. Myślę, że sam dziennik dodaje do jego pracy terenowej niezwykle ważny poziom. Pozwala też lepiej rozumieć go jako osobę. Nie jestem zszokowany. Relacje dotyczące jego uczuć związanych z jego niechcianym wygnaniem w żaden sposób nie pomniejszają jego badań i pracy. Jestem przeciwny tendencji zmierzającej do tego żeby czynić z antropologii misję humanitarną. Powtarzam, że Malinowski był prawdziwym pionierem w dziedzinie badań terenowych. Był, moim zdaniem bardzo wysoko wykwalifikowanym obserwatorem życia społecznego innych kultur. Jego książki pamiętam też jako niekończące się serie fantastycznych scen. Lubię też bardzo ciepło jego stylu.

MB - W Pańskiej pracy jest sporo związków z Polską. Czy mógłby Pan o nich powiedzieć?

JORGEN LETH - Byłem bliskim przyjacielem Krzystofa Komedy. Odwiedziłem Polskę i tutejszy festiwal Jazz Jamboree w 1959, 1960 i 1961 roku jako krytyk jazzowy. Wtedy spotkałem wielkich polskich muzyków jazzowych: Kurylewicza, Czarkowskiego, Romana Dylaga, Jana Wroblewskiego i Komedę. Później zorganizowałem przyjazd Komedy, Dylaga i Wroblewskiego do Danii, gdzie koncertowali w słynnej kopenhaskiej kawiarni jazzowej "Montmartre". Komedzie pomagałem też w wydaniu płyty, na której znalazły się jego utwory grane w Danii. Przyjaźń z nim i jego żoną Zofią była dla mnie czymś niezwykle ważnym. Napisałem o nim nieco wierszy, które znalazły się w dwóch zbiorach mojej poezji, które wydano w latach 60tych. Nadal uważam, że Komeda był prawdziwym geniuszem i jednym z najoryginalniejszych twórców europejskiej sceny jazzowej.

MB - Wizyta w maju, na festiwalu Planete Doc Review będzie dla pana wizytą po długiej przerwie. Jakie, inne wspomnienia, ma Pan z pobytu w latach 60 tych?

JORGEN LETH - Pamiętam niesamowicie inspirujące wieczory muzyczne, pamiętam historię miłosną, pamiętam upijanie się wódką podczas niekończących się nocy w Warszawie, pamiętam ironię i sarkazm moich polskich przyjaciół, kiedy Sowieci stawali w centrum miasta Pałac Kultury. Nie mniej ważne są wspomnienia z Krakowa. Wspaniałe momenty spędzone w awangardowym kabarecie z Komedą i Dymnym. Wszystko to było dla mnie kontaktem z prawdziwym podziemiem artystycznym, pełnym buntu i zarazem nierzeczywistym. To było dla mnie naprawdę wielkie doświadczenie, pisałem o tym w moich wspomnieniach "The Imperfect Human" wydanych w 2005 roku oraz w książce wydanej dwa lata później "The Gold on the Bottom of the Sea".

Komentarze
Polityka Prywatności