Jak znaleźliście się Państwo na planie „Sky Fighters”?
BENOÎT MAGIMEL: Zachwycił mnie projekt, przedstawiony przez producentów. Pasja, z jaką Gérard Pirès podchodzi do lotnictwa oraz jego doświadczenie, zdobyte w trakcie lotów, przekonały mnie o powadze i osobistym poświęceniu, z którymi podszedł do tego przedsięwzięcia. Ważny był również dobór odtwórców pozostałych ról.
CLOVIS CORNILLAC: Filmy tego typu pozostają rzadkością we Francji, a to właśnie im zawdzięczam zainteresowanie kinem od małego. Potem zwróciłem uwagę na kino bardziej wymagające, ale cały czas pozostaję smakoszem kina rozrywkowego.
PHILIPPE TORRETON: Zawsze marzyłem o zagraniu w kinie akcji i przygody. Dopominałem się takich scenariuszy, ale przyczepiono mi etykietkę aktora-intelektualisty, który preferuje występy teatralne, choć tak naprawdę grałem bardzo różne role. Ucieszyłem się, że producenci i Gérard Pirès wzięli mnie pod uwagę, tym bardziej, że chodziło o film ze scenami powietrznymi, których nikt wcześniej nie pokazywał na szerokim ekranie. Historia, opowiadana w „Sky Fighters”, jest, niestety, bardzo aktualna: zagrożenie terroryzmem, handel bronią, międzynarodowa rywalizacja o niektóre rynki. Scenarzysta inteligentnie rozłożył akcenty w opowieści, tak aby akcja nie stała się ważniejsza od dramaturgii.
Czy nie obawialiście się Państwo, że prawdziwymi bohaterami filmu będą samoloty?
BENOÎT MAGIMEL: Nie, dobre kino akcji zawsze pochyla się przede wszystkim nad człowiekiem. Jeśli nie interesują nas ludzie, po co zatrudniać aktorów? Film bez ciekawych postaci szybko się nudzi, pozostaje tylko szkicem.
CLOVIS CORNILLAC: Jeśli widz chciałby obejrzeć jedynie piękne samoloty, wystarczy dobry dokument o lotnictwie czy marynarce wojennej. Jeśli mamy natomiast nakręcić film, trzeba skupić się na osobie, która siedzi za sterami. Nasza praca polega właśnie na tym.
PHILIPPHE TORRETON: Moja postać ani na chwilę nie pojawia się we wnętrzu myśliwca. Nie walczy u boku Benoît i Clovisa, reprezentuje dowództwo. Dzięki temu mój bohater stoi jeszcze mocniej na ziemi, a poza tym, w odróżnieniu od pozostałych postaci, otacza go aura tajemniczości...
Jakie macie Państwo wspomnienia z kontaktów ze środowiskiem pilotów wojskowych?
BENOÎT MAGIMEL: Poznaliśmy wielu z nich w trakcie przygotowań do zdjęć. Każdy z nich wierzył w ten film. Dzięki nim przez chwilę poczuliśmy się jak prawdziwi piloci!
CLOVIS CORNILLAC: Nie jestem pasjonatem armii, wręcz przeciwnie... To co mnie jednak uderzyło w tym środowisku, to oddanie, które ich łączy. Nikt nie traktuje swoich zadań jako zwykłego zawodu, dla każdego jest to jednocześnie pasja. Pod tym względem nasze profesje nie różnią się zbytnio od siebie.
BENOÎT MAGIMEL: Większość z nich już w dzieciństwie czuła potrzebę latania, dotykania nieba. Pilotem nie zostaje się przypadkiem. Tym łatwiej zrozumieć tragedię tych, którzy zostają zwolnieni ze służby za błąd, którego nie popełnili, co ma miejsce w naszym filmie. Marchelli i Vallois odczuwają to jako zdradę i zależało nam na zaakcentowaniu właśnie tego aspektu scenariusza.
CLOVIS CORNILLAC: Początkowo myślałem, że prowadzenie myśliwca jest przywilejem, wręcz luksusem. Szybko zdałem sobie sprawę, że zajęciu temu daleko do luksusów. W trakcie lotu spowiło mnie coś, co nazywam „szarą zasłoną”. Wszystko w polu widzenia staje się czarne lub białe. Istnieje również „czarna zasłona”, która objawia się utratą przytomności na 10 sekund i jej równie nagłym odzyskaniem. Udało mi się tego uniknąć, ale „szara zasłona” mnie nie ominęła. To nic przyjemnego! Ale bywa jeszcze gorzej! Piloci wykonujący gwałtowny manewr i napierający z całą siłą na drążek sterowy czują się, jakby całe ciało chciało im wyjść przez głowę. Mózg próbuje wtedy przebić się przez oczy!
Doświadczenie, zdobyte w trakcie szkolenia, bardzo przydało nam się w ujęciach kręconych z bliska. Kokpit znajdował się na specjalnym podnośniku, którym można było poruszać we wszystkie strony i w ten sposób wywoływać reakcje fizyczne, zbliżone do tego, co odczuwają piloci.
Jak przebiegała współpraca z Gérardem Pirèsem?
GÉRALDINE PAILHAS: Ma bardzo precyzyjną wizję tego, co chce osiągnąć. Ujęcia kręcono szybko, a reżyser na bieżąco „montował” film w swojej głowie. Dbał jednak o nasze rozeznanie w pracach na planie, zwracał również uwagę na najdrobniejsze szczegóły i był gotów na wprowadzenie poprawek nawet w ostatniej chwili.
Czy nie zaskoczyło Państwa, że francuscy twórcy porywają się na film, realizowany z takim rozmachem?
PHILIPPHE TORRETON: Nie jest z nami jeszcze tak źle! Mamy pewne środki, z których udaje się finansować projekty takie jak „Sky Fighters”. Trzeba jednak uważać, aby je odpowiednio realizować. Dobry film to nie tylko pomysł, to cała opowieść, w której każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Nastoletni widzowie łatwo przekonają się do „Sky Fighters”, ale dojrzalsza publiczność także doceni historię, którą opowiadamy. Oglądając tegoroczny repertuar, możemy być dumni z różnorodności, którą nie mogą się poszczycić wszystkie kinematografie. Oczywiście są tego dobre i złe strony, ale jest już samo zróżnicowanie jest wartością. Prowadzi to do spotkań ludzi, którzy wcześniej nie mieli okazji razem pracować. Do kilku takich spotkań doszło za sprawą tego filmu, co pozwala patrzeć z nadzieją w przyszłość.