Student NEWS - nr 43 - okładka
W numerze m.in.
 
Humor dnia

Microsoft stworzył nową wersję Windows dla
kobiet. Do przycisków "Tak" i "Nie" dodano
jeszcze jeden: "Może być".

.            

DEEP PURPLE a sprawa polska

O to, by zespół Deep Purple wystąpił w Polsce czynione były starania od momentu reaktywacji grupy w 1984 roku. Niestety, w 1985 roku kiedy to poprzez świat i Europę przetoczyło się tournee o występie grupy mowy być nie mogło.

Nikogo nie było stać na wyłożenie odpowiednio wysokich pieniędzy (pamiętajmy, że w tamtych czasach taka ilość dolarów miało tylko Państwo, a Państwo zbytnio nie było zainteresowane sprowadzeniem takiej gwiazdy). Nam pozostał wtedy tylko teledysk do utworu Perfect Strangers często prezentowany w jedynej dostępnej wówczas Telewizji Polskiej. Ale ów teledysk sprawił, że polscy fani mieli po raz pierwszy okazję zobaczyć zespół „w akcji” – nie tylko na zdjęciach w tygodniku Razem czy w cotygodniowej wkładce do Dziennika Ludowego (tak, tak – były takie tytuły). Częste emisje tego wideoklipu, a także niesłabnąca legenda Deep Purple w naszym kraju sprawiły, że kompozycja Perfect Strangers dotarła nawet na szczyty Listy Przebojów Programu III (a wtedy to już było coś) oraz teledyskowej listy przebojów programu Przeboje Dwójki. Kolejną płytę (The House Of Blue Light) i kolejną trasę koncertową zapowiedziano na rok 1987. Po raz kolejny Polska Agencja Artystyczna (PAGART) starała się sprowadzić purpurę do Polski. Tym razem wyprzedzili nas Węgrzy, którzy zaproponowali grupie, by próby przed całą trasa odbyły się w Budapeszcie. Z Polski natomiast organizowany był specjalny wyjazd fanów „pociągiem przyjaźni” na Węgry. Wspaniałe relacje ukazały się wtedy w muzycznym miesięczniku Non Stop i tygodniku Student, który od jakiegoś czasu drukował tłumaczenie historii Deep Purple pióra Chrisa Charleswortha (jedynej wtedy dostępnej pełnej biografii grupy). Gdy w roku 1988 ruszyła kolejna trasa po Starym Kontynencie, my wciąż mieliśmy jeszcze daleko do Europy. Tylko nieliczni szczęśliwcy mieli okazję zobaczyć grupę podczas ostatniej (na najbliższe pięć lat – o czym nikt wówczas nie wiedział) trasy Deep Purple w najsłynniejszym składzie. Na początku 1989 roku wszystkich zaskoczyła wiadomość, że Ian Gillan, wokalista grupy został po prostu z niej wyrzucony. Oficjalnym powodem były „rozbieżności natury artystycznej”, jednak prawdziwą przyczyną rozłamu był narastający konflikt pomiędzy Ianem Gillanem a gitarzystą Ritchiem Blackmore’em – osobowościami tak silnymi, że jeden zespół okazał się dla nich za mały. Już podczas koncertów trasy House Of Blue Light zdarzało się, że Blackmore podczas bisu nie wychodził na scenę i słynny Smoke On The Water panowie grali we czwórkę. Podczas nagrywania kolejnej płyty okazało się, że Gillan i Blackmore nie mogą już pracować razem. Wokalista musiał rozstać się z zespołem.

Po trwających prawie rok poszukiwaniach okazało się, że jego następcą został Joe Lynn Turner – stary znajomy Blackmore’a i Glovera z zespołu Rainbow, w którym obaj występowali przed reaktywowaniem Deep Purple. Dla większości fanów był to koniec klasycznej purpury. Jednak po premierze płyty Slaves & Masters (1990), grupa z początkiem nowego roku ruszyła w trasę. Wierna Europa przywitała ich bardzo ciepło, miejscami wręcz entuzjastycznie. 12 sierpnia na Stadionie Śląskim w Chorzowie odbyła się pierwsza, i jak dotąd jedyna, polska edycja festiwalu Monsters Of Rock z udziałem Queensryche, Metalliki i AC/DC. I w trakcie jednej z przerw na scenę wyszedł Andrzej Marzec – w jego kierunku z miejsca poleciały plastikowe butelki. Pudło! – rozpoczął niezmieszany “powitaniem” promotor. Ale Metal Mind zawsze trafia w dziesiątkę. Dokładnie za miesiąc, 12 września na tym stadionie wystąpi grupa Deep Purple! Przeszło trzydziestotysięczną publiczność ogarnęła chwilowa euforia – Purple po raz pierwszy w Polsce!!! Niektórym spośród nieobecnych wiadomość tę trzeba było powtarzać po kilka razy. Dla większości polskich fanów była to zapowiedź bezskutecznie oczekiwana przez ostatnie dwadzieścia lat. Dla Andrzeja Marca było to ukoronowaniem jego kilkuletnich starań, a także spełnieniem jednej z jego osobistych ambicji...
Przed przylotem do Poznania zespół zakwaterował się w Budapeszcie, skąd udawał się na koncerty w “okolicy”. I 23 września udał się w końcu do Poznania. Zgromadzone w poznańskiej Arenie 5000 widzów (i chyba drugie tyle na zewnątrz) cierpliwie czekało na historyczną chwilę – ale ta chwila strasznie się opóźniała. Purple przybyć mieli specjalnym samolotem, członkowie polskiego fan-clubu Deep Purple od paru godzin okupowali więc lotnisko na Ławicy. I w końcu około 19.30 na płycie wylądował granatowy odrzutowiec. Ekipa telewizji poznańskiej na początek obskoczyła... menażera grupy, Bruce`a Payne`a, który ze stoickim spokojem wysłuchawszy pytania (o waszą ostatnią płytę Nobody`s Perfect), grzecznie skierował dziennikarzy do Rogera Glovera. Ten, po przywitaniu przez fanów, w imieniu zespołu rzeczywiście naprędce udzielił wywiadu. A potem cała piątka z towarzyszeniem menażerów i promotorów popędziła w kierunku Areny. Poślizg dochodził już do 60 minut. Po zamykających występ ostatnich dźwiękach Smoke... na scenie trochę dłużej pozostał Jon Lord. Wziął mikrofon od Turnera (któremu wcześniej w pewnym momencie Blackmore własnoręcznie zrzucił statyw ze sceny) i wyraźnie wzruszony powitaniem, jakie zgotowała grupie widownia, podziękował za koncert, obiecując, że wkrótce zobaczymy się znowu. Oszołomiona publiczność chóralnie odśpiewała Sto lat i w ten sposób poznański koncert Deep Purple przeszedł do historii – w całym tego słowa znaczeniu. Mało komu przeszkadzało, że przy mikrofonie nie stał Ian Gillan.
Po skończonej trasie panowie Glover, Lord i Paice stwierdzili, że nową płytę i kolejną trasę (zbliżała się 25. rocznica powstania grupy) może, jako wokalista, firmować tylko Ian Gillan. Blackmore’owi postawiono ultimatum – albo Ian albo nikt inny. Nowy album, The Battle Rages On ukazał się lipcu 1993. Wspólne spotkanie Gillana i Blackmore’a odbyło się 21 września w austriackim Bregenz gdzie odbywał się cykl generalnych prób przed trasą, która promowała album o tytule idealnie pasującym do klimatu, panującym pomiędzy wokalistą i gitarzystą (Bitwa nadal wre). Ostatecznie nie wytrzymał Blackmore. Po koncercie w Pradze udzielałem wywiadu – mówi Glover – i nagle ktoś przekazał mi list od Ritchiego. Ze swojej garderoby Ritchie informował, że nie jest już zainteresowany pracą w Deep Purple, przynajmniej tak długo, jak długo występuje w nim Ian Gillan – daje jednak zespołowi sześć tygodni na znalezienie następcy, w ciągu których jeszcze będzie z grupą występował. To było coś absolutnie nierealnego – mówi Roger. Wszyscy dobrze się bawiliśmy, byliśmy w znakomitych humorach, dlaczego więc ten człowiek teraz, w połowie trasy wymyśla takie rzeczy? Ale na zastanawianie się nie było zbyt dużo czasu. Następnego dnia graliśmy przecież koncert w Polsce...
Polska po raz drugi - do Zabrza zawitali już Deep Purple z Ritchie Blackmore. Ten wieczór był po prostu nieprawdopodobny – wspomina Roger Glover. To było coś w rodzaju Sądu Ostatecznego – tak jakby ponownie na scenie wystąpili Beatlesi. Wylądowaliśmy gdzieś w szczerym polu, a tam czekały na nas już kamery, dziennikarze i limuzyny, które powiozły nas do miasta. Na każdym skrzyżowaniu stali policjanci – tak jakby przejeżdżały tędy koronowane głowy. Gdy dotarliśmy na miejsce, przed salą czekały 2-3 tysiące osób, które nie dostały się na koncert. Przywitała nas burza oklasków. Pomyślałem: Boże – gdzie myśmy wylądowali?. Koncert przypominał wulkan, wszędzie było pełno ludzi – wiele osób, włącznie z promotorem miało łzy w oczach. Po latach Glover powiedział, że reakcja polskich fanów sprawiła, że czterej muzycy poprzysięgli sobie, że nie można tego tak zostawić, że są ludzie, dla których Deep Purple znaczy coś więcej niż tylko nazwa zespołu, że dla nich TRZEBA grać. Po konsultacjah stanęło na tym, że do Głębokiej Purpury dołączy... Joe Satriani. Ale i ta przygoda nie trwała zbyt długo. Po pół roku z przyczyn prawnych (Satriani miał podpisany kontrakt płytowy z inną wytwórnią płytową) grupa znów zajęła się poszukiwaniem gitarzysty. Został nim Steve Morse, wybierany wcześniej, przez pięć lat z rzędu, najlepszym gitarzystą w Ameryce. Rok 1996 przyniósł nową płytę (zatytułowaną Purpendicular) i nową trasę. Zespół po raz kolejny zawitał do Polski - tym razem na dwa koncerty: w Poznaniu i Katowicach.
Steve’ovi przedstawiciele zakładów PZL, przygotowali wspaniałą niespodziankę – trasę Poznań-Katowice miał pokonać... za sterami samolotu szkoleniowego ORLIK (gitarzysta jest wielkim miłośnikiem latania, od wielu lat posiadającym licencję pilota).

Po dwóch latach przyszedł czas na nową płytę (zatytułowaną Abandon) i trasę koncertową A-Band-On Tour. Odświeżone brzmienie grupy stało się bardziej ostre, miejscami wręcz metalowe. Oczywiście i tym razem Deep Purple nie ominęli Polski - z jednym, lecz bardzo udanym i doskonale przyjętym koncertem w katowickim Spodku, 24 czerwca 1998.
Rok później, dokładnie 30 lat i jeden dzień po historycznej premierze 24 września 1969, w londyńskiej Royal Albert Hall odbyło się ponowne wykonanie słynnego Concerto For Group And Orchestra Jona Lorda. Oprócz samego Concerto zaprezentowano kilka kompozycji zarówno z repertuaru grupy, jak i solowego dorobku jej członków (przy czym perkusista Ian Paice zdecydował się na zagranie purpurowego klasyka Wring That Neck). Zaproszono wielu znakomitych gości - m.in. Ronniego Jamesa Dio, Eddie Hardina, Millera Andersona czy Sam Brown). Przedsięwzięcie odniosło ogromny sukces. Płyta z zapisem koncertu sprzedawała się tak dobrze, a zapotrzebowanie na symfoniczną wersję Głębokiej Purpury było tak duże, że zespół postanowił ruszyć w trasę z pełną, blisko stuosobową orkiestrą. Przedsięwzięcie cieszyło się ogromnym powodzeniem. Ale początkowo wszystko wskazywało na to, że tym razem polscy fani będą zmuszeni do wyjazdu na koncert do Berlina lub do Pragi. Jednak dosłownie w ostatniej chwili (bo już po rozpoczęciu tournee), okazało się, że orkiestrowa odmiana Purpury wystąpi również w katowickim Spodku, 3 listopada 2000 – z ostatnim koncert trasy. W ten sposób Katowice były świadkiem wspaniałego wydarzenia muzycznego. Było to naprawdę wielkie przeżycie, tym bardziej, że przy tej okazji po raz pierwszy w Polsce wystąpił Ronnie James Dio (tylko w czterech utworach, ale wystarczyło to by rozgrzać polskich fanów do białości). Kolejne trzy lata przyniosły wielkie zmiany w grupie. Jeden z jej filarów, Jon Lord postanowił odejść (był zbyt zmęczony wyczerpującymi, ciągnącymi się miesiącami trasami koncertowymi). Zastąpił go kolejny muzyk z szeroko rozumianej purpurowej rodziny – Don Airey. Nagrano nową płytę Bananas (2003) i właśnie jej promocją zespół pochłonięty jest obecnie. Przy czym należy tu wspomnieć o jednym fakcie - w Stanach, obok bananowych piosenek grupa wykonywała na koncertach CAŁY MATERIAŁ z płyty Machine Head - jednego z najbardziej epokowych dzieł rocka. Wszystkie siedem piosenek dokładnie w takiej kolejności, jak na krążku. To z pewnością wielki ukłon dla wszystkich fanów grupy. Zresztą co tu dużo gadać: Highway Star, Maybe I’m A Leo, Pictures Of Home, Never Before, Smoke On The Water, Lazy, Space Truckin’ plus pochodząca z tej samej sesji ballada When A Blind Man Cries. Były to z pewnością magiczne wieczory. Czy taką samą porcję wrażeń zaserwuje nam Purpura w Warszawie? Wszystko wskazuje, że tak.
Wieczór 29 czerwca na Stadionie Legii w Warszawie będzie wyjątkowy z jeszcze jednego powodu. Dokładnie tego dnia perkusista Ian Paice, jedyny muzyk grupy grający w niej od samego początku będzie obchodził swoje 56. urodziny. Mamy nadzieję, że będzie to niezapomniane wydarzenie..

Roland Bury, Tomasz Szmajter
Deep Purple Fanclub Poland www.purpleworld.w.pl
W tekście wykorzystano fragmenty z książki Deep Purple autorstwa Tomasza Szmajtera i Rolanda Bury