W przestrzeni miejskiej coraz trudniej spotkać wróbla. Z powodu zamiłowania do estetycznych elewacji, faktu, że przekształcamy zieleń miejską i coraz bardziej dbamy o czystość na osiedlach, sami do tego doprowadziliśmy. "To już drugi kryzys wróbli" - mówi prof. Maciej Luniak.
Kiedy rozpoczął się drugi kryzys? Ornitolodzy szacują, że w latach 70. Zdaniem prof. Luniaka wróblom nie służą co najmniej cztery zjawiska, a niemal wszystkie one wiążą się z działaniami człowieka.
Po pierwsze, brak miejsc lęgowych. Wróble, aby czuć się bezpiecznie, potrzebują szczelin i otworów, np. dziur pod rynnami, płytkich szczelin i zagłębień. Do niedawna chroniły się w elewacjach budynków, powstających w PRL według jednego standardu. Wszystkie bloki posiadały tzw. stropodachy - pustą przestrzeń między stropem a dachem wentylowaną niewielkimi otworami. "Teraz stare budynki na potęgę się ociepla i estetycznie wykańcza, nie zostawiając ptakom miejsca" - zauważa profesor.
Po drugie, coraz lepiej dbamy o higienę. Kiedyś śmieci wynosiło się w wiadrach, dziś używamy plastikowych worków, a kontenery są szczelnie pozamykane. Wróblom coraz trudniej znaleźć resztki pokarmu.
"Przez cały rok wróbel może się żywić chlebem, ale jego pisklęta potrzebują pokarmu białkowego - owadów. Tych zaś ubywa, bo ubożeje ich środowisko - miejska zieleń. Władze starają się miasta upiększać, sadząc egzotyczne iglaki, jak tuje. Są to jednak obce gatunki roślin, tolerowane zaledwie przez kilkanaście procent naszych owadów" - mówi Luniak.
Po trzecie, w miastach przybyło ptaków krukowatych. Szczególnie groźne dla wróbli są sroki. "Jaja i pisklęta wróbli, gnieżdżących się w płytkich zagłębieniach pod rynnami, są łatwo dostępne dla srok. Ptaki te polują też czasem na młode, mało bystre i słabo latające wróble" - opowiada profesor.
Są jednak miasta, które dają nadzieję - dodaje. Na przykład Berlin, gdzie wróble mają się świetnie, choć nikt nie umie wyjaśnić, dlaczego. "Wystarczy krótki spacer ulicami Berlina, żeby zorientować się, że jest ich tam wszędzie pełno. Zupełnie jak dawniej u nas" - wzdycha profesor. (PAP)